Mefisto...diabeĹ czy anioĹ?
(1) Zaklęta Księga
Dawno temu, w odległej krainie...
Prawie każda baśń czy legenda zaczyna się takimi słowami. Ale ja troszkę inaczej opowiem tą pełną niebezpieczeństw historię.
...
Niedaleko portowego miasta Oregon żyła stara znachorka i zielarka imieniem Moriel. Parała się leczeniem miastowych jak i chłopów z pobliskiej wioski. Jej przeznaczeniem stało się wejście w stan magicznej aury, która powodowała, że kobieta widziała przyszłość i zmarłych.
We śnie objawił jej się demon Thorn, który w zamian za duszę zielarki, obiecał jej czarodziejską moc i nakazał spisanie zaklęć w obszernej księdze.
Po paru miesiącach papierowe karty zostały zapisane przez Moriel wieloma zaklęciami, które mogły spowodować głód, ból i cierpienie a nawet śmierć.
Niedalej, jak przed kilkoma dniami owa księga została skradziona z domu zielarki. Nad światem zawisła groźba unicestwienia, w rękach czarownika o wysokich kwalifikacjach była niebezpieczną bronią.
Kradzież księgi została zgłoszona w klasztorze Laris, gdyż tam było najbliżej od chaty Moriel. Każda minuta była teraz na wagę złota.
Cadfael, detektyw - amator, przybył do naszego Inkwizytorium poinformować o zaistniałej kradzieży. Postanowiłem zająć się tą sprawą, tym bardziej, że mnich zaproponował mi swoją pomoc. Dodatkowo dostał pozwolenie opata Dagerta na dłuższe opuszczenie klasztoru. Ponieważ wyprawa mogła okazać się trudna, przyjąłem pomoc, choć przyznam, że wolę działać sam.
Udaliśmy się wieczorem do portu w mieście Oregon. Po wynajęciu małego statku z dziesięcioma osobami załogi wyruszyliśmy na poszukiwania tajemniczej księgi. Ulokowano nas w dwóch oddzielnych kajutach.
Przyszłość była w naszych rękach...
(2) Podróż na Wyspę Mroku
Leżałem w swojej kajucie, wsłuchany w szum fal i odgłos latających mew. Dolatywał do mych nozdrzy zapach słonej wody. Rozmyślałem nad zadaniem, które mieliśmy wykonać. Wiedziałem, że nie będzie ono łatwe do zrealizowania, ale mieliśmy dużą motywację. Mój przyjaciel i kompan, mnich Cadfael, nieraz wyciągał mnie z opresji i jego pomoc była nieodzowna w tej sprawie. Poza tym miał detektywistyczną żyłkę i umiał wyleczyć nawet rozległą ranę, używając do tego jedynie ziół, które znajdywał w pobliskim lesie czy gęstwinie zarośli. Jego umiejętności walki wręcz też mogły się przydać, z tej prostej przyczyny, że sam nie zawsze daję sobie radę z przeciwnikami, a Cadfael zanim wstąpił do zakonu był żołnierzem w służbie króla. Był dobrym rycerzem, ale postanowił jednak udać się do klasztoru w Laris i tam oddać służbie Bogu. Miał zresztą pięćdziesiątkę na karku, więc jego zdolności bojowe były już mniejsze, ale zawsze co dwie pary rąk to nie jedna.
Powoli zasypiałem, gdy usłyszałem głośne kroki na korytarzu. Po chwili drzwi do kajuty się otworzyły i wszedł mnich.
- Mamy problem. - oświadczył na wstępie.
- Co się stało? - spytałem ziewając.
- Velgeroth, zbieraj się. Na horyzoncie dostrzeżono wrogi statek z piracką banderą. Możemy mieć kłopoty.
Podniosłem się leniwie z pryczy i przypiąłem pas z mieczem.
- To niedobrze. - stwierdziłem. - Nasza podróż się opóźni a my nie mamy wiele czasu.
Wyszliśmy na górny pokład, gdzie marynarze uwijali się jak w ukropie, byle zejść z kursu wrogiej jednostki i uniknąć spotkania z piratami. Z każdą chwilą widzieliśmy jak obcy statek powiększa się i zbliża w naszą stronę.
Podszedł do mnie kapitan, wysoki barczysty mężczyzna koło czterdziestki z ogromną brodą i fajką w ustach.
- Nie uciekniemy im. - powiedział swoim basem. - Nasza jednostka jest wolniejsza i mniej zwrotna. Dopadną nas.
- Jeżeli tak się stanie, to podejmiemy walkę. - odrzekłem z nutą zarozumiałości w głosie. - Napewno nie wezmą nas żywcem.
- Powiem swoim ludziom, żeby przygotowali się do walki. - szepnął kapitan i odszedł, aby wydać rozkaz załodze.
Statek piratów zbliżył się na odległość trzydziestu metrów. Nastawieni wrogo, wyciągnęli miecze i patrzyli na nas z wyższością. Gdy podpłynęli jeszcze bliżej, poszybowały w naszym kierunku liny zakończone hakami. Powbijały się w burtę statku i po chwili piraci zaczęli z dzikim wrzaskiem przeskakiwać na pokład naszego żaglowca.
Szczęknęło kute żelazo krzyżujących się mieczy. Zaatakowali nas z furią, tnąc wszystko na swej drodze. Rozbijali stojące wiadra z wodą i beczki z żywnością. Było ich znacznie więcej niż nas. Nie mieliśmy jednak zamiaru poddać się bez walki. Rzucili na pokład płonącą żagiew, której ogień szybko zaczął się rozprzestrzeniać. Marynarze zaczęli skakać do wody, ale tam dosięgły ich strzały z kusz piratów. Woda zabarwiła się na czerwono.
Parowałem ciosy dwóch wrogów jednocześnie, ale byłem już tak wycieńczony walką, że upadłem na podłogę i upuściłem miecz. Natychmiast przed mym nosem pojawiło się błyszczące ostrze, nie pozwalając się podnieść. Kątem oka spostrzegłem, że Cadfaela też spotkał los więźnia. Kapitan, ku mojemu zdziwieniu, wyskoczył za burtę do przycumowanej łodzi ratunkowej. Po chwili wyłonił się zza burty statku, mocno pracując wiosłami. Był to czyn nie tyle haniebny co bezsensowny. Nagle trafiła go strzała, wypuszczona z kuszy jednego z piratów, przeszywając jego pierś, i utkwiwszy w sercu powaliła ciało kapitana na dno łodzi, która porwana falami zaczęła powoli oddalać się od statku.
Piraci ugasili ogień na statku. Podszedł do mnie herszt piratów. Rosły, rudowłosy, z piegami na twarzy.
- Wstać! - krzyknął na mnie i mnicha. - Mamy do pogadania!
Zaciągnęli nas na dolny pokład i zaprowadzili do kapitańskiej kajuty. Posadzili nas za stołem. Rudowłosy usiadł naprzeciwko i obserwował z uśmiechem nasze twarze.
- Dokąd zmierzaliście, klechy? - spytał ironicznie.
- Nie twój interes. - warknąłem, podirytowany jego tonem.
Nagle dostałem cios w brzuch od pirata stojącego tuż obok. Zgiąłem się, dotykając czołem blatu stołu.
- Nie podskakuj tylko odpowiadaj! - rudowłosy rozsierdził się.
- Płyniemy na poszukiwania zaklętej księgi, która być może wpadła w niepowołane ręce i grozi to niebezpieczeństwem dla wszystkich. Dla was także. - powiedział śpiesznie Cadfael.
- No jeżeli tak sprawa wygląda. - podrapał się po brodzie herszt piratów. - Obozowaliśmy ostatnio na pewnej wyspie, którą zwą Wyspą Mroku. Złapaliśmy tam młodą dziewczynę, która zbudowała jakiś ołtarz i składała ofiarę ze zwierzęcia. Moża ona wam pomoże, jak ją ładnie poprosicie.
- Chcecie nam pomóc, po tym jak wymordowaliście całą załogę? - spytałem zdziwiony.
- Co cię to obchodzi? Mam przyprowadzić tą dziewczynę czy nie?
- To daj ją tu. - powiedziałem wreszcie. Każda chwila była cenna.
Po pewnym czasie na dół zeszły dwie kobiety. Jedna miała na sobie skąpy skórzany strój, odsłaniający nogi i brzuch, oraz skórzane długie buty do kolan. Druga z nich ubrana była w białą koszulę i czarne spodnie. U jej boku wisiał mały miecz. Domyśliłem się, że była członkiem załogi rudowłosego.
- Siadaj! - rozkazał herszt młodej dziewczynie.
Piratka rzuciła ją na podłogę.
- No gadaj! Wszystko, co wiesz! - warknął rudowłosy.
Nie doczekaliśmy się odpowiedzi.
- Z nią trzeba inaczej. - stwierdziłem. - Daj mi do pomocy tą piękną kobietę, która jest chyba członkiem twojej załogi. My z tą dziewczyną porozmawiamy.
- Elen, pomożesz inkwizytorowi. - zwrócił się do stojącej za jego plecami piratki.
Ta skinęła głową i bez słowa chwyciła z podłogi dziewczynę, którą złapała za nogi i ciągnąc po ziemi, zawlokła do pomieszczenia gospodarczego.
Udałem się za nią. W obszernej izbie, gdzie składowano żywność i wino, dostrzegłem sporą skrzynię. Rozciągnęliśmy na niej dziewczynę, przywiązując sznurami ręce i nogi do obręczy wystających po jej bokach.
Usiadłem na dużej beczce.
- Zdejmij jej buty. - powiedziałem do piratki.
Bez słowa wykonała polecenie.
- Jak nie będzie chciała odpowiadać na moje pytania, to zaczniesz ją łaskotać po podeszwach stóp. - zarządziłem.
- Czy to ty ukradłaś księgę z domu zielarki? - padło pytanie.
Cisza. Dziewczyna tylko patrzyła na nas ze strachem w oczach.
- No mów! - rzuciłem zdenerwowany. - Wiesz, co cię czeka.
Nadal żadnego odzewu.
- Zaczynaj! - rozkazałem piratce.
Przejechała palcami po stopach dziewczyny od pięt do palców. Po chwili zwiększyła intensywność łaskotania, co spowodowało, że dziewczyna zaczęła się rzucać na boki, na ile pozwalały jej więzy. Po pomieszczeniu rozszedł się głośny śmiech torturowanej, który odbił się gromkim echem od drewnianych ścian izby.
Patrzyłem na tą scenę jak zahipnotyzowany. Ostatnio okazja do przesłuchań miała miejsce jakiś czas temu i szczerze powiedziawszy zatęskniłem za tą formą rozrywki. A piratka dopiero się wczuwała w swoją rolę.
Jedną ręką przytrzymywała stopę dziewczyny, aby nie mogła nią ruszać, a palcami drugiej łaskotała bez przeszkód naprężoną skórę na podeszwie. Drapała środek stóp i zmieniała tempo łaskotania, przez co dziewczynie trudno już było znieść te tortury. Śmiała się i krzyczała ile tchu w płucach.
W końcu po dłuższym okresie męczenia jej stóp usłyszeliśmy upragnione:
- Przestańcie! Powiem wszystko, tylko już mnie nie łaskoczcie!
Piratka przerwała tortury. Podniosłem się z beczki i podszedłem do dziewczyny.
- Zatem słucham. - powiedziałem spokojnie, choć moja cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę.
- Dajcie mi trochę wody. Zaschło mi w gardle. - wydusiła.
- Przynieś jej wody. - poprosiłem piratkę.
Po chwili, po zaspokojeniu pragnienia usłyszeliśmy taką oto historię:
- To ja ukradłam księgę z domu zielarki. Próbowałam zgłębić jej tajemniczą treść, ale spisane tam zaklęcia były dla mnie niezrozumiałe. Poprosiłam o pomoc czarownicę Uriel, która żyję na Równinie Śmierci. Spotkałam się z nią, aby nauczyła mnie posługiwania się tymi zaklęciami. Zostałam jednak oszukana. Czarownica wyrwała mi księgę z rąk i rzuciła na mnie zaklęcie, dzięki któremu znalazłam się na Wyspie Mroku. Chciałam się na niej zemścić, przyzywając Thorna. Ale wtedy pojawili się ci piraci i przeszkodzili mi w składaniu ofiary. Mam nadzieję, że drogo zapłaci za swój nikczemny postępek.
Wyszliśmy na górny pokład. Cała załoga piratów przeniosła się na swój statek. Mnich również znajdował się wśród nich. Przeskoczyliśmy z piratką na drugi okręt.
- Możecie podpalić. - powiedziałem, stając obok rudowłosego.
Jeden z członków załogi wystrzelił płonącą strzałę na nasz statek. Wbiła się w pokład, a po chwili ogień rozprzestrzenił się na cały okręt.
- Gdzie dziewczyna? - spytał nagle rudowłosy.
- Pochłania ją oczyszczający boski płomień. - odpowiedziałem bez wachania.
Odpłynęliśmy na pewną odległość, spoglądając na płonący statek. Po pewnym czasie pokryła go morska woda i zniknął nam z oczu. Tylko czarna smuga dymu unosiła się jeszcze nad miejscem jego spoczynku.
(3) Równina Śmierci
Wstał słoneczny ranek, gdy dobiliśmy statkiem do jałowego półwyspu. Brzeg był stromy i skalisty. Przycumowaliśmy parę metrów od linii wody.
- Dalej idziemy sami. - powiedziałem do rudowłosego. - Towarzyszyć mi będzie tylko Cadfael. To niebezpieczna okolica, poza tym wstęp na nią mają tylko osoby duchowne. Pozostaniecie tutaj i będziecie czekać na nasz powrót.
- Byle by nie trwało to za długo. - bąknął herszt piratów. - Nie chcemy umrzeć z głodu.
- Nie obawiaj się. - uspokoiłem go. - Wrócimy zanim się ściemni.
Zeskoczyliśmy z Cadfaelem na płyciznę i dobrnęliśmy do brzegu. Wspięliśmy się po stromej ścianie i wyszliśmy na równinę.
Jak okiem sięgnąć niczego nie było widać aż po horyzont. Piasek, żwir i kamienie. Mieliśmy ze sobą zapas jedzenia i wody, ale musieliśmy wrócić wieczorem na statek. Gdyby piraci odpłynęli, zostalibyśmy uziemieni na amen. Lądem do Oregonu było conajmniej dwa dni drogi, a nie mieliśmy koni.
Wędrówka była uciążliwa. Nogi zapadały się w piasku, a żar lał się z nieba. Spociliśmy się tak, że w niektórych miejscach zdarliśmy skórę aż do krwi. Co jakiś czas pociągaliśmy drobne łyki wody z bukłaków. Usta były wysuszone na wiór, na twarzy i rękach powstały blizny od odwodnionego organizmu. Ledwo stawialiśmy kroki, a do celu podróży było jeszcze daleko. Ku naszej uldze, po jakimś czasie zerwał się lekki wiatr, który osłabił znacznie nieznośną temperaturę. Z jednej strony pomagał nam kontynuować wędrówkę, ale z drugiej poderwał z ziemi drobiny piasku, przez co widoczność spadła do kilkunastu metrów i musieliśmy zasłaniać rękami twarz, aby nie nawdychać się palącego pyłu.
Po paru godzinach drogi przez mękę dotarliśmy do płytkiego jaru. Zeszliśmy na jego dno i spostrzegliśmy małą pieczarę, wyżłobioną przez wiatr. Wenątrz panował półmrok, ale było tu znacznie chłodniej i nie grzało tak ostro słońce. Spoczeliśmy na ziemi. Zdjąłem z trudem buty. Stopy miałem zdarte do krwi, a na palcach porobiły mi się odciski. Oddychałem ciężko, nie byłem przyzwyczajony do takich marszów przez pustynię.
Mnich się nie uskarżał na trudy wędrówki, ale widziałem, że też jest zmęczony.
- Przebyliśmy szmat drogi, a siedziby czarownicy nie widać. - zagadałem do Cadfaela.
- Wcale się nie dziwię, że nikt jeszcze nie dobrał jej się do skóry. - odpowiedział. - Myślę, że niewiele nam już zostało do przejścia.
- Mam nadzieję, bo moje nogi nie zdzierżą tak długiej drogi, jak znad morza do tej jaskini.
Odpoczęliśmy. Z trudem założyłem buty na obolałe nogi. Podnieśliśmy się z ziemi i wyszliśmy na skwar. Ruszyliśmy dalej, zagłebiając się coraz bardziej na Równinę Śmierci. Tą nazwę dostała dzięki swej nieprzystępności. Wielu ludzi zginęło tutaj z wycieńczenia, innych rozszarpały pustynne wilki. Po pewnym czasie krajobraz się zmienił. Po obu stronach widzieliśmy uschnięte drzewa oraz szkielety zwierząt i ludzi, ogołoconych z najdrobniejszych kawałków mięsa czy skóry. Upał zelżał, a wiatr przybrał na sile. Zbliżaliśmy się do niewielkiego wzniesienia. Wspięliśmy się na nie z trudem. Stanęliśmy na szczycie i naszym oczom ukazał się odpychający widok.
W dole stał duży kamienny dom, otoczony kolczastym żywopłotem. Na jego gałęziach rozciągnięte były ludzkie wnętrzności, wokół których kłębiło się stado sępów. Skrzeczały głośno i odpychały się nawzajem, aby konkurent nie dostał większej porcji padliny. Z komina chaty unosił się biały dym i rozpływał w błękicie nieba, rozrywany przez wiatr.
Zaczęliśmy schodzić w dół. Zsunęliśmy się na dno doliny i ukryliśmy się za jednym z głazów, leżących wokół domu czarownicy.
- Co robimy? - spytał mnie Cadfael.
- Musimy zakraść się do tej chaty. - szepnąłem. - Trzeba zniszczyć księgę za wszelką cenę.
- Masz jakiś pomysł?
- Ja zajdę dom od frontu a ty od tyłu. - zdecydowałem. - Tylko uważaj na siebie. Nie wiadomo, co potrafi ta wiedźma.
- Możesz być spokojny. - odpowiedział cicho.
Wychylił się zza kamienia i ruszył powoli w kierunku chaty, obchodząc ją dookoła. Gdy skrył się za ścianą domu, wyszedłem z ukrycia i skierowałem się do głównych drzwi. Sępy nadal skrzeczały, tłukąc się wokół padliny, a ich harmider brzmiał złowrogo, jakby zapowiadając jakieś niebezpieczeństwo.
Podszedłem do drzwi i chwyciłem klamkę w kształcie ludzkiej czaszki. Skrzypnęły zawiasy i drzwi uchyliły się nieco, wpuszczając do środka smugę światła.
Wszedłem do środka, rozgarniając liczne pajęczyny. Domostwo wyglądało na opuszczone, ale przecież widziałem dym, unoszący się z komina. Podszedłem do zawieszonego nad paleniskiem kociołka. Znajdowała się w nim jakaś zielona wrząca ciecz. Jej okropny smród roznosił się po całej chacie. Na stole pod ścianą dostrzegłem flakoniki z różnobarwnymi płynami oraz pudełka z oczami, mózgami i innym cholerstwem, pochodzącym od zabitych zwierząt.
Rozejrzałem się, ale nigdzie nie zauważyłem tajemniczej księgi zaklęć. Przeszedłem na tył domu, gdy nagle dobiegł mnie krzyk mnicha. Rzuciłem się jak oparzony do tylnego wejścia. Otworzyłem drzwi i w progu zobaczyłem leżącego Cadfaela. Miał ogromną ranę na piersi, z której strumieniami wylewała się krew. Zdjąłem szybko kaftan i podłożyłem go pod głowę mnicha. Ranny zaczął kaszleć i zachłystywać się własną krwią.
- Trzymaj się przyjacielu. - krzyczałem do niego. - Nie poddawaj się. Wyciągnę cię z tego.
- Dla mnie jest już za późno, Velgeroth. - wyszeptał, chwytając mnie za rękę. - Ale obiecaj mi, że załatwisz tą sprawę do końca.
- Obiecuję ci. Ale jak cię podeszła? - nie dowierzałem.
- Chwyciłem za klamkę, gdy usłyszałem za plecami jakiś cichy odgłos. Odwróciłem się i zobaczyłem Uriel. Uśmiechnęła się szyderczo i wypowiadając jakieś zaklęcie skierowała na mnie swe dłonie. Z jej palców wystrzelił ognisty płomień, który trafił mnie w pierś. - wydusił.
Poczułem, że uścisk dłoni na moim ramieniu słabnie. Po chwili jego ręka opadła bezwładnie na ziemi a oczy zastygły nieruchomo.
Głos uwiązł mi w gardle a do oczu napłynęły łzy. Ja naprawdę kochałem tego człowieka.
- Nieeeeeeee!!! - wydobyłem z siebie krzyk rozpaczy.
(4) Unicestwienie
Klęczałem nad zwłokami Cadfaela całkowicie załamany. Straciłem przez swoją głupotę najlepszego przyjaciela.
- "ku**a, po jaką cholerę zabierałem go na tą wyprawę?" - pytałem samego siebie i nie znajdywałem odpowiedzi.
Podciągnąłem ciało mnicha pod ścianę chaty i nakryłem je swoim kaftanem. Miałem nadzieję, że sępy tak szybko go nie znajdą.
Wszedłem z powrotem do domu czarownicy. Postanowiłem na nią poczekać, licząc się z najgorszym. Wyjąłem miecz z pochwy i położyłem go na stole. Usiadłem na małym zydlu i pogrążyłem się w modlitwie. Za drzwiami usłyszałem czyjeś kroki. Zachrobotała naciskana klamka i drzwi się uchyliły. Do wnętrza wpadło światło z zewnątrz. W progu stanęła stara kobieta w czarnej sukni i spiczastym kapeluszu na głowie.
- Mamy kolejnego nieproszonego gościa. - stwierdziła niechętnie, podchodząc do stołu.
Na jej ramieniu siedział ogromny czarny kruk. Machnęła ręką. Ptak zerwał się do lotu i przefrunął na drewniany stojak pod ścianą, kracząc przy tym niemiłosiernie.
- Zabiłaś mojego najlepszego przyjaciela, wiedźmo. - rzekłem, hamując gniew. - Ale jeszcze jest kwestia tajemniczej księgi. Gdzie ona jest?
Uriel usiadła przy stole, naprzeciwko mnie. Uśmiechnęła się szyderczo.
- Zabijam wszystkich intruzów, księżulku. - rzekła skrzeczącym głosem. - A gdzie jest księga, wiem tylko ja. Po co ci ona?
- Chcę ją zniszczyć. - odparłem. - Wystarczy już zła, jakie zalewa ten świat. Po co jeszcze dodatkowo czynić zło?
- Zło, to druga natura ludzi. Czyżbyś o tym nie wiedział?
Przymknąłem oczy. Poczułem doskwierający ból w skroniach i drżenie rąk. Mój Anioł Stróż zbliżał się. Odmawiałem modlitwę jak mantrę. Zacząłem przechylać się na boki na koślawym zydlu. Oparłem ręce na stole a po chwili z mych ust zaczęła się sączyć krew.
- Co ci jest? - usłyszałem głos czarownicy jak przez mgłę.
W chacie zaczęło się rozjaśniać. Biel wpełzła przez okna, oślepiając czarownicę. Jednocześnie poczułem, że zostaje otoczony niewidzialną siłą, którą rozpostarł wokół mnie Anioł. Otworzyłem powoli oczy. Ta magiczna aura spowodowała nagły przypływ siły. Zerwałem się od stołu i chwyciłem do ręki miecz. Podszedłem do wiedźmy i przystawiłem jej ostrze do gardła.
- A teraz mi powiesz, gdzie jest księga. - powiedziałem gniewnie.
Uriel poruszała swoimi dłońmi, chcąc rzucić na mnie jakieś zaklęcie. Nic się jednak nie wydarzyło. Anioł pozbawił ją czarodziejskiej mocy, jednocześnie otaczając mnie powłoką na tyle bezpieczną, że czarownica nie mogła mi nic zrobić.
- Twoje czary na mnie nie działają. - stwierdziłem z pogardliwym uśmieszkiem. - Lepiej gadaj, gdzie jest księga, zanim stracę cierpliwość.
- Chyba żartujesz, klecho. - warknęła w swojej bezradności.
Wyciągnąłem ją przed dom i przywiązałem do kolczastego żywopłotu. Zdarłem z niej ubranie.
- Jak mi nie powiesz tego co chce wiedzieć, to zostawię cię sępom na pożarcie. - rzekłem spokojnie.
- Nic ci nie powiem. - Uriel odwróciła wzrok, obserwując żarłoczne ptaki, bijące się o każdy strzęp padliny.
- W takim razie sam jej poszukam. - powiedziałem w końcu. - A ciebie pochłonie święty ogień oczyszczenia.
Poszedłem do chaty i z paleniska wziąłem płonące polano. Wróciłem na dwór i przystawiłem je do suchego żywopłotu, który błyskawicznie się zajął. Ogień błyskawicznie objął ciało czarownicy. Uriel zaczęła krzyczeć z bólu. Płomień zaczął trawić ubranie czarownicy, jednocześnie unicestwiając ciało wiedźmy. Po jakimś czasie żywopłot runął a wraz z nim zwęglone ciało Uriel. Ogień pochłaniał resztkę ubrania i niedopalonych tkanek, gdy powróciłem do chaty. Przeszukałem całe pomieszczenie, ale nigdzie nie znalazłem księgi. Zmęczony oparłem się o drewnianą szafkę z naczyniami. Pod naporem wsunęła się w ścianę, tworząc coś w rodzaju przejścia. Chwyciłem do ręki płonące drewno z paleniska i zagłębiłem się w mroczny otwór. Zszedłem schodami w dół i znalazłem się w małej piwnicy. Na drewnianej ambonie spoczywała Zaklęta Księga, w grubej skórzanej oprawie. Otworzyłem ją i ujrzałem ciągi liter starołacińskiego alfabetu. Przerzuciłem stronnice, aby upewnić się, że to księga, której poszukiwałem.
Zamknąłem ją i odszedłem na parę kroków. Rzuciłem na księgę płonące polano. Skórzana oprawa zaczęła się palić a wraz z nią pożółkłe zapisane karty.
Poczekałem, aż spłonie doszczętnie, po czym wydostałem się na górę.
Wyszedłem tylnym wyjściem i podszedłem do zwłok Cadfaela. Wziąłem je na ręce i zaniosłem do chaty. Położyłem ciało mnicha na stole. Wylałem na podłogę wrzącą ciecz z kociołka. Wziąłem do ręki płonące polano.
- " Żegnaj przyjacielu. Niech cię Bóg przyjmie do swej światłości." - pomyślałem w duchu.
Rzuciłem dymiące drewno na podłogę. Ogień rozprzestrzenił się na całą chatę, obejmując ciało mnicha. Wybiegłem na zewnątrz i w milczeniu spoglądałem na palący się dom czarownicy. Po krótkim czasie z chaty zostało pogorzelisko. To samo stało się z ciałem Uriel.
Udałem się w drogę powrotną. Po paru godzinach dotarłem do statku piratów, który o dziwo nadal cumował przy stromym brzegu.
- Gdzie mnich? - spytał na przywitanie rudowłosy.
- Zginął w obronie wiary i życia. - odparłem załamany. - Straciłem jedyną mi bliską osobę.
Usiadłem na burcie statku i zostałem tam aż do powrotu do Oregonu. Udałem się do Inkwizytorium, gdzie podczas mojej wyprawy, została schwytana i osądzona zielarka Moriel. Następnego dnia pochłonął ją oczyszczający płomień z palącego się stosu.
Zdałem relację Limarowi, Wielkiemu Inkwizytorowi, z mojej podróży i doszedł do wniosku, że należy mi się długi wypoczynek. Miałem dojść do siebie po stracie przyjaciela.
Po paru dniach odwiedziłem klasztor w Laris. Na wieść o tym, że Cadfael nie żyje, wszyscy bracia zakonni pogrążyli się w żałobie. A dzwony na świątynnej wieży biły długo i donośnie...
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl katkaras.opx.pl
Dawno temu, w odległej krainie...
Prawie każda baśń czy legenda zaczyna się takimi słowami. Ale ja troszkę inaczej opowiem tą pełną niebezpieczeństw historię.
...
Niedaleko portowego miasta Oregon żyła stara znachorka i zielarka imieniem Moriel. Parała się leczeniem miastowych jak i chłopów z pobliskiej wioski. Jej przeznaczeniem stało się wejście w stan magicznej aury, która powodowała, że kobieta widziała przyszłość i zmarłych.
We śnie objawił jej się demon Thorn, który w zamian za duszę zielarki, obiecał jej czarodziejską moc i nakazał spisanie zaklęć w obszernej księdze.
Po paru miesiącach papierowe karty zostały zapisane przez Moriel wieloma zaklęciami, które mogły spowodować głód, ból i cierpienie a nawet śmierć.
Niedalej, jak przed kilkoma dniami owa księga została skradziona z domu zielarki. Nad światem zawisła groźba unicestwienia, w rękach czarownika o wysokich kwalifikacjach była niebezpieczną bronią.
Kradzież księgi została zgłoszona w klasztorze Laris, gdyż tam było najbliżej od chaty Moriel. Każda minuta była teraz na wagę złota.
Cadfael, detektyw - amator, przybył do naszego Inkwizytorium poinformować o zaistniałej kradzieży. Postanowiłem zająć się tą sprawą, tym bardziej, że mnich zaproponował mi swoją pomoc. Dodatkowo dostał pozwolenie opata Dagerta na dłuższe opuszczenie klasztoru. Ponieważ wyprawa mogła okazać się trudna, przyjąłem pomoc, choć przyznam, że wolę działać sam.
Udaliśmy się wieczorem do portu w mieście Oregon. Po wynajęciu małego statku z dziesięcioma osobami załogi wyruszyliśmy na poszukiwania tajemniczej księgi. Ulokowano nas w dwóch oddzielnych kajutach.
Przyszłość była w naszych rękach...
(2) Podróż na Wyspę Mroku
Leżałem w swojej kajucie, wsłuchany w szum fal i odgłos latających mew. Dolatywał do mych nozdrzy zapach słonej wody. Rozmyślałem nad zadaniem, które mieliśmy wykonać. Wiedziałem, że nie będzie ono łatwe do zrealizowania, ale mieliśmy dużą motywację. Mój przyjaciel i kompan, mnich Cadfael, nieraz wyciągał mnie z opresji i jego pomoc była nieodzowna w tej sprawie. Poza tym miał detektywistyczną żyłkę i umiał wyleczyć nawet rozległą ranę, używając do tego jedynie ziół, które znajdywał w pobliskim lesie czy gęstwinie zarośli. Jego umiejętności walki wręcz też mogły się przydać, z tej prostej przyczyny, że sam nie zawsze daję sobie radę z przeciwnikami, a Cadfael zanim wstąpił do zakonu był żołnierzem w służbie króla. Był dobrym rycerzem, ale postanowił jednak udać się do klasztoru w Laris i tam oddać służbie Bogu. Miał zresztą pięćdziesiątkę na karku, więc jego zdolności bojowe były już mniejsze, ale zawsze co dwie pary rąk to nie jedna.
Powoli zasypiałem, gdy usłyszałem głośne kroki na korytarzu. Po chwili drzwi do kajuty się otworzyły i wszedł mnich.
- Mamy problem. - oświadczył na wstępie.
- Co się stało? - spytałem ziewając.
- Velgeroth, zbieraj się. Na horyzoncie dostrzeżono wrogi statek z piracką banderą. Możemy mieć kłopoty.
Podniosłem się leniwie z pryczy i przypiąłem pas z mieczem.
- To niedobrze. - stwierdziłem. - Nasza podróż się opóźni a my nie mamy wiele czasu.
Wyszliśmy na górny pokład, gdzie marynarze uwijali się jak w ukropie, byle zejść z kursu wrogiej jednostki i uniknąć spotkania z piratami. Z każdą chwilą widzieliśmy jak obcy statek powiększa się i zbliża w naszą stronę.
Podszedł do mnie kapitan, wysoki barczysty mężczyzna koło czterdziestki z ogromną brodą i fajką w ustach.
- Nie uciekniemy im. - powiedział swoim basem. - Nasza jednostka jest wolniejsza i mniej zwrotna. Dopadną nas.
- Jeżeli tak się stanie, to podejmiemy walkę. - odrzekłem z nutą zarozumiałości w głosie. - Napewno nie wezmą nas żywcem.
- Powiem swoim ludziom, żeby przygotowali się do walki. - szepnął kapitan i odszedł, aby wydać rozkaz załodze.
Statek piratów zbliżył się na odległość trzydziestu metrów. Nastawieni wrogo, wyciągnęli miecze i patrzyli na nas z wyższością. Gdy podpłynęli jeszcze bliżej, poszybowały w naszym kierunku liny zakończone hakami. Powbijały się w burtę statku i po chwili piraci zaczęli z dzikim wrzaskiem przeskakiwać na pokład naszego żaglowca.
Szczęknęło kute żelazo krzyżujących się mieczy. Zaatakowali nas z furią, tnąc wszystko na swej drodze. Rozbijali stojące wiadra z wodą i beczki z żywnością. Było ich znacznie więcej niż nas. Nie mieliśmy jednak zamiaru poddać się bez walki. Rzucili na pokład płonącą żagiew, której ogień szybko zaczął się rozprzestrzeniać. Marynarze zaczęli skakać do wody, ale tam dosięgły ich strzały z kusz piratów. Woda zabarwiła się na czerwono.
Parowałem ciosy dwóch wrogów jednocześnie, ale byłem już tak wycieńczony walką, że upadłem na podłogę i upuściłem miecz. Natychmiast przed mym nosem pojawiło się błyszczące ostrze, nie pozwalając się podnieść. Kątem oka spostrzegłem, że Cadfaela też spotkał los więźnia. Kapitan, ku mojemu zdziwieniu, wyskoczył za burtę do przycumowanej łodzi ratunkowej. Po chwili wyłonił się zza burty statku, mocno pracując wiosłami. Był to czyn nie tyle haniebny co bezsensowny. Nagle trafiła go strzała, wypuszczona z kuszy jednego z piratów, przeszywając jego pierś, i utkwiwszy w sercu powaliła ciało kapitana na dno łodzi, która porwana falami zaczęła powoli oddalać się od statku.
Piraci ugasili ogień na statku. Podszedł do mnie herszt piratów. Rosły, rudowłosy, z piegami na twarzy.
- Wstać! - krzyknął na mnie i mnicha. - Mamy do pogadania!
Zaciągnęli nas na dolny pokład i zaprowadzili do kapitańskiej kajuty. Posadzili nas za stołem. Rudowłosy usiadł naprzeciwko i obserwował z uśmiechem nasze twarze.
- Dokąd zmierzaliście, klechy? - spytał ironicznie.
- Nie twój interes. - warknąłem, podirytowany jego tonem.
Nagle dostałem cios w brzuch od pirata stojącego tuż obok. Zgiąłem się, dotykając czołem blatu stołu.
- Nie podskakuj tylko odpowiadaj! - rudowłosy rozsierdził się.
- Płyniemy na poszukiwania zaklętej księgi, która być może wpadła w niepowołane ręce i grozi to niebezpieczeństwem dla wszystkich. Dla was także. - powiedział śpiesznie Cadfael.
- No jeżeli tak sprawa wygląda. - podrapał się po brodzie herszt piratów. - Obozowaliśmy ostatnio na pewnej wyspie, którą zwą Wyspą Mroku. Złapaliśmy tam młodą dziewczynę, która zbudowała jakiś ołtarz i składała ofiarę ze zwierzęcia. Moża ona wam pomoże, jak ją ładnie poprosicie.
- Chcecie nam pomóc, po tym jak wymordowaliście całą załogę? - spytałem zdziwiony.
- Co cię to obchodzi? Mam przyprowadzić tą dziewczynę czy nie?
- To daj ją tu. - powiedziałem wreszcie. Każda chwila była cenna.
Po pewnym czasie na dół zeszły dwie kobiety. Jedna miała na sobie skąpy skórzany strój, odsłaniający nogi i brzuch, oraz skórzane długie buty do kolan. Druga z nich ubrana była w białą koszulę i czarne spodnie. U jej boku wisiał mały miecz. Domyśliłem się, że była członkiem załogi rudowłosego.
- Siadaj! - rozkazał herszt młodej dziewczynie.
Piratka rzuciła ją na podłogę.
- No gadaj! Wszystko, co wiesz! - warknął rudowłosy.
Nie doczekaliśmy się odpowiedzi.
- Z nią trzeba inaczej. - stwierdziłem. - Daj mi do pomocy tą piękną kobietę, która jest chyba członkiem twojej załogi. My z tą dziewczyną porozmawiamy.
- Elen, pomożesz inkwizytorowi. - zwrócił się do stojącej za jego plecami piratki.
Ta skinęła głową i bez słowa chwyciła z podłogi dziewczynę, którą złapała za nogi i ciągnąc po ziemi, zawlokła do pomieszczenia gospodarczego.
Udałem się za nią. W obszernej izbie, gdzie składowano żywność i wino, dostrzegłem sporą skrzynię. Rozciągnęliśmy na niej dziewczynę, przywiązując sznurami ręce i nogi do obręczy wystających po jej bokach.
Usiadłem na dużej beczce.
- Zdejmij jej buty. - powiedziałem do piratki.
Bez słowa wykonała polecenie.
- Jak nie będzie chciała odpowiadać na moje pytania, to zaczniesz ją łaskotać po podeszwach stóp. - zarządziłem.
- Czy to ty ukradłaś księgę z domu zielarki? - padło pytanie.
Cisza. Dziewczyna tylko patrzyła na nas ze strachem w oczach.
- No mów! - rzuciłem zdenerwowany. - Wiesz, co cię czeka.
Nadal żadnego odzewu.
- Zaczynaj! - rozkazałem piratce.
Przejechała palcami po stopach dziewczyny od pięt do palców. Po chwili zwiększyła intensywność łaskotania, co spowodowało, że dziewczyna zaczęła się rzucać na boki, na ile pozwalały jej więzy. Po pomieszczeniu rozszedł się głośny śmiech torturowanej, który odbił się gromkim echem od drewnianych ścian izby.
Patrzyłem na tą scenę jak zahipnotyzowany. Ostatnio okazja do przesłuchań miała miejsce jakiś czas temu i szczerze powiedziawszy zatęskniłem za tą formą rozrywki. A piratka dopiero się wczuwała w swoją rolę.
Jedną ręką przytrzymywała stopę dziewczyny, aby nie mogła nią ruszać, a palcami drugiej łaskotała bez przeszkód naprężoną skórę na podeszwie. Drapała środek stóp i zmieniała tempo łaskotania, przez co dziewczynie trudno już było znieść te tortury. Śmiała się i krzyczała ile tchu w płucach.
W końcu po dłuższym okresie męczenia jej stóp usłyszeliśmy upragnione:
- Przestańcie! Powiem wszystko, tylko już mnie nie łaskoczcie!
Piratka przerwała tortury. Podniosłem się z beczki i podszedłem do dziewczyny.
- Zatem słucham. - powiedziałem spokojnie, choć moja cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę.
- Dajcie mi trochę wody. Zaschło mi w gardle. - wydusiła.
- Przynieś jej wody. - poprosiłem piratkę.
Po chwili, po zaspokojeniu pragnienia usłyszeliśmy taką oto historię:
- To ja ukradłam księgę z domu zielarki. Próbowałam zgłębić jej tajemniczą treść, ale spisane tam zaklęcia były dla mnie niezrozumiałe. Poprosiłam o pomoc czarownicę Uriel, która żyję na Równinie Śmierci. Spotkałam się z nią, aby nauczyła mnie posługiwania się tymi zaklęciami. Zostałam jednak oszukana. Czarownica wyrwała mi księgę z rąk i rzuciła na mnie zaklęcie, dzięki któremu znalazłam się na Wyspie Mroku. Chciałam się na niej zemścić, przyzywając Thorna. Ale wtedy pojawili się ci piraci i przeszkodzili mi w składaniu ofiary. Mam nadzieję, że drogo zapłaci za swój nikczemny postępek.
Wyszliśmy na górny pokład. Cała załoga piratów przeniosła się na swój statek. Mnich również znajdował się wśród nich. Przeskoczyliśmy z piratką na drugi okręt.
- Możecie podpalić. - powiedziałem, stając obok rudowłosego.
Jeden z członków załogi wystrzelił płonącą strzałę na nasz statek. Wbiła się w pokład, a po chwili ogień rozprzestrzenił się na cały okręt.
- Gdzie dziewczyna? - spytał nagle rudowłosy.
- Pochłania ją oczyszczający boski płomień. - odpowiedziałem bez wachania.
Odpłynęliśmy na pewną odległość, spoglądając na płonący statek. Po pewnym czasie pokryła go morska woda i zniknął nam z oczu. Tylko czarna smuga dymu unosiła się jeszcze nad miejscem jego spoczynku.
(3) Równina Śmierci
Wstał słoneczny ranek, gdy dobiliśmy statkiem do jałowego półwyspu. Brzeg był stromy i skalisty. Przycumowaliśmy parę metrów od linii wody.
- Dalej idziemy sami. - powiedziałem do rudowłosego. - Towarzyszyć mi będzie tylko Cadfael. To niebezpieczna okolica, poza tym wstęp na nią mają tylko osoby duchowne. Pozostaniecie tutaj i będziecie czekać na nasz powrót.
- Byle by nie trwało to za długo. - bąknął herszt piratów. - Nie chcemy umrzeć z głodu.
- Nie obawiaj się. - uspokoiłem go. - Wrócimy zanim się ściemni.
Zeskoczyliśmy z Cadfaelem na płyciznę i dobrnęliśmy do brzegu. Wspięliśmy się po stromej ścianie i wyszliśmy na równinę.
Jak okiem sięgnąć niczego nie było widać aż po horyzont. Piasek, żwir i kamienie. Mieliśmy ze sobą zapas jedzenia i wody, ale musieliśmy wrócić wieczorem na statek. Gdyby piraci odpłynęli, zostalibyśmy uziemieni na amen. Lądem do Oregonu było conajmniej dwa dni drogi, a nie mieliśmy koni.
Wędrówka była uciążliwa. Nogi zapadały się w piasku, a żar lał się z nieba. Spociliśmy się tak, że w niektórych miejscach zdarliśmy skórę aż do krwi. Co jakiś czas pociągaliśmy drobne łyki wody z bukłaków. Usta były wysuszone na wiór, na twarzy i rękach powstały blizny od odwodnionego organizmu. Ledwo stawialiśmy kroki, a do celu podróży było jeszcze daleko. Ku naszej uldze, po jakimś czasie zerwał się lekki wiatr, który osłabił znacznie nieznośną temperaturę. Z jednej strony pomagał nam kontynuować wędrówkę, ale z drugiej poderwał z ziemi drobiny piasku, przez co widoczność spadła do kilkunastu metrów i musieliśmy zasłaniać rękami twarz, aby nie nawdychać się palącego pyłu.
Po paru godzinach drogi przez mękę dotarliśmy do płytkiego jaru. Zeszliśmy na jego dno i spostrzegliśmy małą pieczarę, wyżłobioną przez wiatr. Wenątrz panował półmrok, ale było tu znacznie chłodniej i nie grzało tak ostro słońce. Spoczeliśmy na ziemi. Zdjąłem z trudem buty. Stopy miałem zdarte do krwi, a na palcach porobiły mi się odciski. Oddychałem ciężko, nie byłem przyzwyczajony do takich marszów przez pustynię.
Mnich się nie uskarżał na trudy wędrówki, ale widziałem, że też jest zmęczony.
- Przebyliśmy szmat drogi, a siedziby czarownicy nie widać. - zagadałem do Cadfaela.
- Wcale się nie dziwię, że nikt jeszcze nie dobrał jej się do skóry. - odpowiedział. - Myślę, że niewiele nam już zostało do przejścia.
- Mam nadzieję, bo moje nogi nie zdzierżą tak długiej drogi, jak znad morza do tej jaskini.
Odpoczęliśmy. Z trudem założyłem buty na obolałe nogi. Podnieśliśmy się z ziemi i wyszliśmy na skwar. Ruszyliśmy dalej, zagłebiając się coraz bardziej na Równinę Śmierci. Tą nazwę dostała dzięki swej nieprzystępności. Wielu ludzi zginęło tutaj z wycieńczenia, innych rozszarpały pustynne wilki. Po pewnym czasie krajobraz się zmienił. Po obu stronach widzieliśmy uschnięte drzewa oraz szkielety zwierząt i ludzi, ogołoconych z najdrobniejszych kawałków mięsa czy skóry. Upał zelżał, a wiatr przybrał na sile. Zbliżaliśmy się do niewielkiego wzniesienia. Wspięliśmy się na nie z trudem. Stanęliśmy na szczycie i naszym oczom ukazał się odpychający widok.
W dole stał duży kamienny dom, otoczony kolczastym żywopłotem. Na jego gałęziach rozciągnięte były ludzkie wnętrzności, wokół których kłębiło się stado sępów. Skrzeczały głośno i odpychały się nawzajem, aby konkurent nie dostał większej porcji padliny. Z komina chaty unosił się biały dym i rozpływał w błękicie nieba, rozrywany przez wiatr.
Zaczęliśmy schodzić w dół. Zsunęliśmy się na dno doliny i ukryliśmy się za jednym z głazów, leżących wokół domu czarownicy.
- Co robimy? - spytał mnie Cadfael.
- Musimy zakraść się do tej chaty. - szepnąłem. - Trzeba zniszczyć księgę za wszelką cenę.
- Masz jakiś pomysł?
- Ja zajdę dom od frontu a ty od tyłu. - zdecydowałem. - Tylko uważaj na siebie. Nie wiadomo, co potrafi ta wiedźma.
- Możesz być spokojny. - odpowiedział cicho.
Wychylił się zza kamienia i ruszył powoli w kierunku chaty, obchodząc ją dookoła. Gdy skrył się za ścianą domu, wyszedłem z ukrycia i skierowałem się do głównych drzwi. Sępy nadal skrzeczały, tłukąc się wokół padliny, a ich harmider brzmiał złowrogo, jakby zapowiadając jakieś niebezpieczeństwo.
Podszedłem do drzwi i chwyciłem klamkę w kształcie ludzkiej czaszki. Skrzypnęły zawiasy i drzwi uchyliły się nieco, wpuszczając do środka smugę światła.
Wszedłem do środka, rozgarniając liczne pajęczyny. Domostwo wyglądało na opuszczone, ale przecież widziałem dym, unoszący się z komina. Podszedłem do zawieszonego nad paleniskiem kociołka. Znajdowała się w nim jakaś zielona wrząca ciecz. Jej okropny smród roznosił się po całej chacie. Na stole pod ścianą dostrzegłem flakoniki z różnobarwnymi płynami oraz pudełka z oczami, mózgami i innym cholerstwem, pochodzącym od zabitych zwierząt.
Rozejrzałem się, ale nigdzie nie zauważyłem tajemniczej księgi zaklęć. Przeszedłem na tył domu, gdy nagle dobiegł mnie krzyk mnicha. Rzuciłem się jak oparzony do tylnego wejścia. Otworzyłem drzwi i w progu zobaczyłem leżącego Cadfaela. Miał ogromną ranę na piersi, z której strumieniami wylewała się krew. Zdjąłem szybko kaftan i podłożyłem go pod głowę mnicha. Ranny zaczął kaszleć i zachłystywać się własną krwią.
- Trzymaj się przyjacielu. - krzyczałem do niego. - Nie poddawaj się. Wyciągnę cię z tego.
- Dla mnie jest już za późno, Velgeroth. - wyszeptał, chwytając mnie za rękę. - Ale obiecaj mi, że załatwisz tą sprawę do końca.
- Obiecuję ci. Ale jak cię podeszła? - nie dowierzałem.
- Chwyciłem za klamkę, gdy usłyszałem za plecami jakiś cichy odgłos. Odwróciłem się i zobaczyłem Uriel. Uśmiechnęła się szyderczo i wypowiadając jakieś zaklęcie skierowała na mnie swe dłonie. Z jej palców wystrzelił ognisty płomień, który trafił mnie w pierś. - wydusił.
Poczułem, że uścisk dłoni na moim ramieniu słabnie. Po chwili jego ręka opadła bezwładnie na ziemi a oczy zastygły nieruchomo.
Głos uwiązł mi w gardle a do oczu napłynęły łzy. Ja naprawdę kochałem tego człowieka.
- Nieeeeeeee!!! - wydobyłem z siebie krzyk rozpaczy.
(4) Unicestwienie
Klęczałem nad zwłokami Cadfaela całkowicie załamany. Straciłem przez swoją głupotę najlepszego przyjaciela.
- "ku**a, po jaką cholerę zabierałem go na tą wyprawę?" - pytałem samego siebie i nie znajdywałem odpowiedzi.
Podciągnąłem ciało mnicha pod ścianę chaty i nakryłem je swoim kaftanem. Miałem nadzieję, że sępy tak szybko go nie znajdą.
Wszedłem z powrotem do domu czarownicy. Postanowiłem na nią poczekać, licząc się z najgorszym. Wyjąłem miecz z pochwy i położyłem go na stole. Usiadłem na małym zydlu i pogrążyłem się w modlitwie. Za drzwiami usłyszałem czyjeś kroki. Zachrobotała naciskana klamka i drzwi się uchyliły. Do wnętrza wpadło światło z zewnątrz. W progu stanęła stara kobieta w czarnej sukni i spiczastym kapeluszu na głowie.
- Mamy kolejnego nieproszonego gościa. - stwierdziła niechętnie, podchodząc do stołu.
Na jej ramieniu siedział ogromny czarny kruk. Machnęła ręką. Ptak zerwał się do lotu i przefrunął na drewniany stojak pod ścianą, kracząc przy tym niemiłosiernie.
- Zabiłaś mojego najlepszego przyjaciela, wiedźmo. - rzekłem, hamując gniew. - Ale jeszcze jest kwestia tajemniczej księgi. Gdzie ona jest?
Uriel usiadła przy stole, naprzeciwko mnie. Uśmiechnęła się szyderczo.
- Zabijam wszystkich intruzów, księżulku. - rzekła skrzeczącym głosem. - A gdzie jest księga, wiem tylko ja. Po co ci ona?
- Chcę ją zniszczyć. - odparłem. - Wystarczy już zła, jakie zalewa ten świat. Po co jeszcze dodatkowo czynić zło?
- Zło, to druga natura ludzi. Czyżbyś o tym nie wiedział?
Przymknąłem oczy. Poczułem doskwierający ból w skroniach i drżenie rąk. Mój Anioł Stróż zbliżał się. Odmawiałem modlitwę jak mantrę. Zacząłem przechylać się na boki na koślawym zydlu. Oparłem ręce na stole a po chwili z mych ust zaczęła się sączyć krew.
- Co ci jest? - usłyszałem głos czarownicy jak przez mgłę.
W chacie zaczęło się rozjaśniać. Biel wpełzła przez okna, oślepiając czarownicę. Jednocześnie poczułem, że zostaje otoczony niewidzialną siłą, którą rozpostarł wokół mnie Anioł. Otworzyłem powoli oczy. Ta magiczna aura spowodowała nagły przypływ siły. Zerwałem się od stołu i chwyciłem do ręki miecz. Podszedłem do wiedźmy i przystawiłem jej ostrze do gardła.
- A teraz mi powiesz, gdzie jest księga. - powiedziałem gniewnie.
Uriel poruszała swoimi dłońmi, chcąc rzucić na mnie jakieś zaklęcie. Nic się jednak nie wydarzyło. Anioł pozbawił ją czarodziejskiej mocy, jednocześnie otaczając mnie powłoką na tyle bezpieczną, że czarownica nie mogła mi nic zrobić.
- Twoje czary na mnie nie działają. - stwierdziłem z pogardliwym uśmieszkiem. - Lepiej gadaj, gdzie jest księga, zanim stracę cierpliwość.
- Chyba żartujesz, klecho. - warknęła w swojej bezradności.
Wyciągnąłem ją przed dom i przywiązałem do kolczastego żywopłotu. Zdarłem z niej ubranie.
- Jak mi nie powiesz tego co chce wiedzieć, to zostawię cię sępom na pożarcie. - rzekłem spokojnie.
- Nic ci nie powiem. - Uriel odwróciła wzrok, obserwując żarłoczne ptaki, bijące się o każdy strzęp padliny.
- W takim razie sam jej poszukam. - powiedziałem w końcu. - A ciebie pochłonie święty ogień oczyszczenia.
Poszedłem do chaty i z paleniska wziąłem płonące polano. Wróciłem na dwór i przystawiłem je do suchego żywopłotu, który błyskawicznie się zajął. Ogień błyskawicznie objął ciało czarownicy. Uriel zaczęła krzyczeć z bólu. Płomień zaczął trawić ubranie czarownicy, jednocześnie unicestwiając ciało wiedźmy. Po jakimś czasie żywopłot runął a wraz z nim zwęglone ciało Uriel. Ogień pochłaniał resztkę ubrania i niedopalonych tkanek, gdy powróciłem do chaty. Przeszukałem całe pomieszczenie, ale nigdzie nie znalazłem księgi. Zmęczony oparłem się o drewnianą szafkę z naczyniami. Pod naporem wsunęła się w ścianę, tworząc coś w rodzaju przejścia. Chwyciłem do ręki płonące drewno z paleniska i zagłębiłem się w mroczny otwór. Zszedłem schodami w dół i znalazłem się w małej piwnicy. Na drewnianej ambonie spoczywała Zaklęta Księga, w grubej skórzanej oprawie. Otworzyłem ją i ujrzałem ciągi liter starołacińskiego alfabetu. Przerzuciłem stronnice, aby upewnić się, że to księga, której poszukiwałem.
Zamknąłem ją i odszedłem na parę kroków. Rzuciłem na księgę płonące polano. Skórzana oprawa zaczęła się palić a wraz z nią pożółkłe zapisane karty.
Poczekałem, aż spłonie doszczętnie, po czym wydostałem się na górę.
Wyszedłem tylnym wyjściem i podszedłem do zwłok Cadfaela. Wziąłem je na ręce i zaniosłem do chaty. Położyłem ciało mnicha na stole. Wylałem na podłogę wrzącą ciecz z kociołka. Wziąłem do ręki płonące polano.
- " Żegnaj przyjacielu. Niech cię Bóg przyjmie do swej światłości." - pomyślałem w duchu.
Rzuciłem dymiące drewno na podłogę. Ogień rozprzestrzenił się na całą chatę, obejmując ciało mnicha. Wybiegłem na zewnątrz i w milczeniu spoglądałem na palący się dom czarownicy. Po krótkim czasie z chaty zostało pogorzelisko. To samo stało się z ciałem Uriel.
Udałem się w drogę powrotną. Po paru godzinach dotarłem do statku piratów, który o dziwo nadal cumował przy stromym brzegu.
- Gdzie mnich? - spytał na przywitanie rudowłosy.
- Zginął w obronie wiary i życia. - odparłem załamany. - Straciłem jedyną mi bliską osobę.
Usiadłem na burcie statku i zostałem tam aż do powrotu do Oregonu. Udałem się do Inkwizytorium, gdzie podczas mojej wyprawy, została schwytana i osądzona zielarka Moriel. Następnego dnia pochłonął ją oczyszczający płomień z palącego się stosu.
Zdałem relację Limarowi, Wielkiemu Inkwizytorowi, z mojej podróży i doszedł do wniosku, że należy mi się długi wypoczynek. Miałem dojść do siebie po stracie przyjaciela.
Po paru dniach odwiedziłem klasztor w Laris. Na wieść o tym, że Cadfael nie żyje, wszyscy bracia zakonni pogrążyli się w żałobie. A dzwony na świątynnej wieży biły długo i donośnie...