Mefisto...diabeĹ czy anioĹ?
Zło czai się na każdym kroku...
(I) Ofiara
Nazywam się Velgeroth. Jestem licencjonowanym inkwizytorem jej Świątobliwości. Zajmuję się tropieniem i wychwytywaniem kobiet parających się czarną magią. Jednym słowem - czarownic.
Odniosłem w zwalczaniu zła wiele sukcesów, ale zadanie, które teraz przede mną stało należało do trudniejszych. Na szczęście znalazł się człowiek, który chciał mi pomóc.
Ów człowiek był kupcem. Kilka razy w miesiącu przebywał drogę z Rinigen do Fares przemierzając głębokie i rozległe połacie lasów. Podczas jednej z podróży zauważył coś, co nim wstrząsnęło i nie pozwoliło stać biernie z boku. W tym celu udał się do naszego Inkwizytorium złożyć wyjaśnienia.
Siedziałem w swoim skromnie umeblowanym pokoju, gdy usłyszałem pukanie do drzwi.
- Proszę! - rzekłem zamyślony.
Do środka wszedł bogato ubrany mężczyzna. Na oko mógł mieć jakieś pięćdziesiąt lat. Jego drobne czarne oczka świdrowały mnie na wskroś.
- Proszę usiąść. - wskazałem mu krzesło naprzeciw mnie. - Co pana sprowadza?
Mężczyzna wyjął z kieszeni płaszcza chustkę i otarł nią pot z czoła. Upały panowały od dłuższego czasu, a biorąc pod uwagę, że kupiec miał nadwagę, jego zmęczenie wydawało się normalne. Oddychał głęboko i po chwili zaczął opowiadać.
- Przybyłem do waszego świętego miejsca aby was poinformować i jednocześnie ostrzec. Parę dni temu wracałem z Fares do domu po nową porcję towaru. Przejeżdżałem przez las Veipert, którędy biegnie trakt z Fares do Rinigen. Był wieczór, więc razem ze swoimi dwoma przyjaciółmi, postanowiliśmy rozbić obóz. Pogoda zmusiła nas do schowania się pod plandeką, osłaniającą nasz wóz. Nad tą okolicę nadciągnęła burza. Padał rzęsisty deszcz a niebo rozcinały potężne błyskawice. Wiatr szalał w gałęziach drzew i siekł wszystko kroplami wody.
Moi kompani niebawem zasnęli po trudach podróży. Ja nie odczuwałem zmęczenia. Może powodowała to burza, a może wiatr groźnie wyjący w gęstym lesie.
Nagle usłyszałem przenikliwy jęk dobiegający z głębi puszczy. Aż targnął mną dreszcz, tak straszne to było uczucie. Zapałałem ciekawością, tym bardziej, że dostrzegłem pomiędzy drzewami nikły blask ognia. Opuściłem wóz i zacząłem przedzierać się przez krzaki. Pogoda mi sprzyjała, głusząc wszystkie szelesty ubrania, które cały czas zachaczało o gałązki krzaków i drzew. Zbliżyłem się do miejsca, skąd dobiegł mnie krzyk. Wyjrzałem zza pnia drzewa i zamarłem.
Na środku polany stał zbudowany z kamieni szeroki podest. Leżała na nim młoda dziewczyna. Ręce miała przyśrubowane do stołu ofiarnego, z jej kostek i nadgarstków spływała do czterech naczynek krew. Wokół podestu stały cztery postaci, w płaszczach przeciwdeszczowych. Trzymali w rękach pochodnie, które słabo oświetlały zarówno dziewczynę jak i ich skryte pod kapturami twarze. Uroczystość dobiegała już chyba końca. Tajemniczy osobnicy zdjęli dziewczynę z podestu i zaciągnęli w głąb lasu. Krzyknąłem z wrażenia. Spostrzegli mnie. Zacząłem uciekać przez las kierując się do pozostawionego przy drodze wozu. Łamałem krzaki i tratowałem wszystko na swojej drodze, byle nie dać się złapać. Za plecami słyszałem odgłosy zbliżającej się pogoni. Z trudem wskoczyłem na kozła i chwyciłem lejce. Moi towarzysze obudzili się, słysząc hałasy.
- Co się dzieje?! - spytał przerażony Ralf.
- Uciekamy stąd, bo nas pozabijają! - wrzasnąłem popędzając batem konie. Wóz ruszył ostro do przodu. Kątem oka widziałem jak osobnicy wybiegli na drogę. Opuścili zrezygnowani ręce i ponownie zagłębili się w las.
Dotarliśmy do Rinigen. Następnego dnia postanowiłem udać się do Fares i powiadomić was o tym zdarzeniu. Oto i cała prawda. - zakończył opowieść kupiec.
Podczas jego wywodu zanotowałem kilka szczegółów, które mogły mieć znaczenie. Pozostawała tylko jedna kwestia.
- Czy potrafisz trafić do tego miejsca, gdzie była składana ofiara? - spytałem rzeczowo.
- Oczywiście, Panie. - odparł. - Możemy tam zaraz pojechać.
Chwyciłem swój płaszcz i udaliśmy się do stajni. Po chwili ruszyliśmy do lasu Veipert. Po okołu dwóch godzinach dotarliśmy do miejsca, gdzie obozowali kupcy tego pamiętnego wieczora. Zsiedliśmy z koni i przywiązaliśmy je do pni drzew. Wkroczyliśmy do lasu, odpychając na boki zasłaniające nam drogę gałęzie. Po kilkudziesięciu krokach doszliśmy do małej polanki. Na podeście i obok, na ziemi, znalazłem ślady krwi. Obszedłem stół ofiarny dookoła i odkryłem oddalający się ślad. Ruszyłem jego tropem, zostawiając kupca przy podeście.
Nagle trafiłem na spory dół wykopany w ziemi. Na dnie leżało zwęglone ciało dziewczyny. Osobnicy chcieli zatrzeć w ten sposób ślady. Zszedłem na dno wykopu i zacząłem przerzucać popiół. Ręką natrafiłem na cienką blaszkę. Podniosłem ją i obejrzałem. Był to maleńki wisiorek z podobizną św. Elarda i złotym mieczem. Schowałem go do kieszeni płaszcza i powróciłem do kupca.
- I co? Znalazłeś coś, Panie? - spytał zaciekawiony.
- Owszem. I dziękuję za lojalność. - odpowiedziałem. - A teraz pozwolisz, że dalej sam się zajmę tą sprawą. I nie rozpowiadaj o tym na lewo i prawo. - ostrzegłem.
- Ależ oczywiście, Panie. - zapewnił mnie gorliwie.
Udaliśmy się do pozostawionych przy drodze koni. Ruszyliśmy w powrotną drogę do Fares. W mojej głowie zaczęły już kiełkować podejrzenia...
(II) Polowanie
Następnego dnia, rankiem, udałem się do przełożonego. Poprosiłem o audiencję i po chwili zostałem wprowadzony do jego gabinetu.
Wielki Inkwizytor, Pan Limar, siedział za swoim biurkiem i przerzucał jakieś papiery. Był to już starszy człowiek lat sześćdziesięciu, o łysej czaszce i zapadniętych policzkach. Gdy wszedłem podniósł na mnie swoje zmęczone oczy.
- A, to ty, Velgeroth. - rzekł cicho. - Co cię do mnie sprowadza?
Podszedłem bliżej stołu.
- Wasza Świątobliwość. - zacząłem zdenerwowany. - Otrzymałem od pewnego kupca niezwykle cenne informacje. Nawet zbadałem okoliczności zdarzenia, aby sprawdzić, czy nie zmyśla. Niestety, okazało się, że nie oszukiwał.
Tu opowiedziałem przełożonemu naszą rozmowę z kupcem i podróż do miejsca obrzędu i kaźni. A także o tym, jakiego dokonałem odkrycia.
- Oto ten wisiorek. - położyłem na stole znaleziony przy zwęglonych zwłokach łańcuszek. - Proszę o pozwolenie na wszczęcie oficjalnego śledztwa. - zakończyłem.
Pan Limar wziął do ręki złoty wisiorek i obejrzał go.
- Chyba wiem do kogo on należał. - powiedział zamyślony. - Ostatnio odwiedziła mnie młoda dziewczyna imieniem Ruth. Mówiła, że nieustannie ktoś ją obserwuję. Również opowiadała o ciągłych wizytach jakichś nieznanych osób.
- Dlaczego zatem nic z tym nie zrobiliśmy? - spytałem zdumiony. - Przecież takich sygnałów nie można lekceważyć. Tą ignorancją spowodowaliśmy śmierć niewinnej dziewczyny.
- Niech twoją duszą nie rządzą emocje. - zwrócił mi uwagę Limar. - Nie uwierzyłem jej z prostej przyczyny. Wiele mamy fałszywych doniesień, a później się okazuję, że ludzie, których aresztujemy są niewinni.
- Pozwól, Panie, zająć się tą sprawą. - rzekłem hamując gniew. - Tym razem nie będzie pomyłki.
Limar sięgnął do szuflady biurka i podał mi kartkę z pieczęcią i sygnaturą Wielkiego Inkwizytora, uprawniającą mnie do wszelkich potrzebnych działań. Skinąłem głową i opuściłem gabinet Pana.
Wieczorem udałem się do pobliskiej karczmy. Miałem na sobie cywilny strój aby nie odstraszać mieszkańców. Zawsze na widok inkwizycyjnego płaszcza wpadali w popłoch.
Wszedłem do środka. Wiele stołów było już obsadzonych przez mieszczuchów. Podszedłem do szynkwasu, za którym stał Keler, barczysty właściciel tej karczmy.
- Witam dostojnego gościa. - uśmiechnął się pokazując niezbyt ładne uzębienie. - Czego się Panie napijesz?
- Nalej wina. - odparłem. - A potem podejdź do mojego stolika. Musimy pogadać.
Napełnił spory kielich rubinowym płynem i postawił go na barze. Wziąłem go do ręki i skierowałem się do stołu, znajdującego się pod ścianą. Można było powiedzieć, że ten stolik był dla mnie zarezerwowany. Często bowiem gościłem w tej karczmie.
Rozejrzałem się dookoła. Na pierwszy rzut oka nikt nie wzbudził mego zainteresowania. Większość tych ludzi znałem, pochodzili z tego miasteczka. Rozmawiali głośno, śmiejąc się i opszczypując dziewczyny. Zwykła miejska sielanka.
Po jakimś czasie podszedł do mnie właściciel. Podsunąłem mu nogą krzesło.
- Siadaj. - zaproponowałem i pociągnąłem z kielicha łyk wina.
Spoczął na wskazanym miejscu.
- Czego Panie ode mnie oczekujesz? - spytał ze strachem.
- Ach, nic wielkiego. - uspokajałem go. - Chodzi o pewną informację.
Wyjąłem z kieszeni złoty wisiorek.
- Poznajesz go? - spytałem patrząc mu prosto w oczy.
- Tak. Należy do jednej z naszych dziewczyn. Ma na imię Ruth. - odpowiedział zdziwiony. - Skąd go Panie masz?
- Nieważne. - machnąłem ręką. - A wisiorek nie należy, tylko należał do Ruth. Ona już u ciebie nie będzie zabawiać gości.
- Co chcesz przez to Panie powiedzieć? - spytał cicho.
- To co słyszałeś. - rzekłem wymijająco. - Kto bywał u tej dziewczyny?
- Wielu u niej bywało. - stwierdził. - Ostatnio jednak zdziwiło mnie to, że oprócz mężczyzn była u niej też jakaś młoda kobieta.
- Ciekawe. - mruknąłem. - Poznałbyś ją?
- Mogę Panie wskazać ją nawet w tej chwili. Siedzi wśród tych trzech mężczyzn przy stole obok drzwi.
Odwróciłem wzrok w tamtym kierunku. Przy stole siedziało oberwane grono adoratorów młodej kobiety. Pili piwo i cicho ze sobą rozmawiali. Dziewczyna miała może ze dwadzieścia lat. Długie jasne włosy opadały na brązową suknię. Mężczyźni byli starsi od niej ale ich wygląd pozostawiał wiele do życzenia.
- Jesteś pewien, że to oni? - spytałem.
- Mogę przysiąc. - Keler uderzył się ręką w pierś. - Z resztą to jedyni obcy, którzy korzystali z naszych dziewczyn. Innych znam.
- Dzięki za wino i informacje. I zapomnij o naszej rozmowie. - ostrzegłem go.
Wstałem od stołu i ruszyłem do wyjścia. Ostatni raz spojrzałem na grono obcych i opuściłem karczmę. Udałem się do Inkwizytorium i poprosiłem o przydzielenie mi oddziału straży. Po chwili na dziedzińcu stało już sześciu uzbrojonych ludzi.
- Mamy do wykonania zadanie. - zacząłem. - Jak pomyślnie przebiegnie cała akcja, wspomnę o was Wielkiemu Inkwizytorowi. Może was nagrodzi, choć nie obiecuję. Jak spartolicie robotę, to ze mną będziecie mieć do czynienia! - powiedziałem groźnie.
Kiwnęli głowami, że mnie zrozumieli.
Postanowiłem obserwować karczmę i zachowanie interesujących mnie osób. Długo to nie trwało. Przed północą w lokalu zostali tylko przyjezdni. To ułatwiło nam zadanie. Wkroczyliśmy do środka. Stanęliśmy obok stołu zajętego przez obcych.
- Czego chcecie?! - warknął jeden z oberwańców.
- Ty psie! - krzyknąłem. - Jak się zwracasz do sługi bożego?!
Kopnąłem nogę od krzesła, na którym siedział i wywrócił się na podłogę. Pozostali poderwali się od stołu i chwycili miecze.
- Brać ich! - rzuciłem rozkaz.
Żołnierze wyciągnęli broń i zaatakowali przyjezdnych. Słychać było dźwięk stali i świst przecinanego powietrza. Kobieta stała nieruchomo pod ścianą i ze strachu nie mogła wydusić z siebie nawet krzyku.
Walka nie trwała długo. Sześciu żołnierzy powaliło na ziemię trzech oberwańców. Schowali do pochw zakrwawione miecze. Przysunąłem się do wystraszonej kobiety.
- Nie bój się. - szepnąłem łagodnie. - Przynajmniej na razie przestań się bać.
- Zabrać ją! - krzyknąłem do strażników.
Rzuciłem na stół kilka drobniaków.
- Keler, posprzątaj ten bałagan. - powiedziałem wskazując zabitych ludzi, leżących na podłodze.
Opuściliśmy karczmę. Kobieta opierała się jak mogła, ale żołnierze chwycili ją za ręce i nogi uniemożliwiając jej wyrwanie z objęć.
Dziewczyna została umieszczona w celi. A ja udałem się mimo późnej pory do Pana.
Otworzył mi zaspany. Skłoniłem się nisko.
- Przepraszam, że nachodzę Waszą Świątobliwość o takiej porze. - zacząłem się tłumaczyć. - Chcę jednak powiadomić, że schwytaliśmy jedną z osób, biorących udział w składaniu ofiary i morderstwie.
- I to jest powód, dla którego mnie budzisz?! - podniósł głos. - Wiesz, co masz robić. Więc nie zawracaj mi głowy.
Trzasnął mi przed nosem drzwiami a ja udałem się do swojego pokoju. Więźniem postanowiłem się zająć jutro rano.
(III) Pojednanie
Wstałem skoro świt. Czekało mnie dzisiaj sporo pracy. Wezwałem do siebie jednego ze strażników.
- Przygotuj wszystko do przesłuchania. - rozkazałem. - Wezwij skrybę, sprowadź kata i zajmij się salą tortur. A na koniec daj dziewczynę i zaznajom ją z działaniem niektórych narzędzi.
Skinął głową i wyszedł. Ubrałem swój służbowy strój i podszedłem do okna. Stałem tak dłuższą chwilę pogrążony w myślach, gdy usłyszałem pukanie.
- Wejść! - rzuciłem przez ramię.
Do pokoju wszedł strażnik, który przyjmował ode mnie polecenie.
- Wszystko gotowe, Panie.
- To dobrze. - stwierdziłem.
Opuściłem swoje zacisze i skierowałem się do mrocznej części naszego gmachu. Dość długo schodziłem do lochów. W końcu stanąłem na wprost korytarza. Jego szare ściany oświetlały pochodnie płonące po obu stronach. Ruszyłem przed siebie, zmierzając do sali przesłuchań.
Strażnik otworzył przede mną drzwi a gdy wszedłem do środka bezszelestnie je zamknął.
Dziewczyna leżała na drewnianym łożu, rozebrana do naga. Ręce i nogi miała zakute w żelazne klamry. Jej ciało było ułożone w kształt litery "x".
Za pokrytym czerwonym suknem stołem siedział skryba i drugi z inkwizytorów. Skinął mi głową na powitanie. Nie odezwał się jednak ani słowem. Kat w tym czasie grzebał pogrzebaczem w kociołku z rozżarzonymi węglami.
Usiadłem za stołem na środkowym miejscu.
- Pisz! - zwróciłem się do skryby siedzącego po mojej prawej stronie. - Dziewczyna nieznanego imienia, lat dwadzieścia, przesłuchiwana na okoliczność uprawiania niedozwolonych obrzędów. Zanotowałeś?!
- Tak, Panie.
- Dobrze. Zatem pomódlmy się za pomyślność ceremonii pojednania z Bogiem.
Wstaliśmy zza stołu i odmówiliśmy po łacinie krótką modlitwę.
Zbliżyłem się do łoża, na którym spoczywała dziewczyna. Zajrzałem jej głęboko w oczy.
- Mam nadzieję, że powiesz nam całą prawdę? - spytałem, choć bardziej stwierdziłem.
Nie odezwała się, tylko odwróciła wzrok jakby speszona moim spojrzeniem. Chwyciłem ją za twarz i ponownie zajrzałem w oczy.
- Wierz mi, że Bóg przyjmie cię do siebie, jeśli pozwolisz się nawrócić. - uśmiechnąłem się lekko. - A gdybyś miała jakieś opory, to my ci w tym pomożemy.
- Mój Pan uodpornił mnie na ból! - syknęła ze złością.
- O, widzę, że jednak masz coś do powiedzenia. - zauważyłem. - To bardzo dobrze. A ja mam dla ciebie niespodziankę. Byłem kiedyś w odległej krainie, zamieszkiwanej przez skośnookich ludzi. Mówili dziwnym językiem, ale pojąłem jeden szczegół. Mają tam oni fantastyczną metodę do zmuszania ludzi do mówienia. Nie zostawia ran na ciele a jest być może równie skuteczna. Chcę ją na tobie wypróbować.
Wyjąłem z kieszeni dwa czarne pióra i podałem je katu. Usiadłem ponownie za stołem a kat podszedł do unieruchomionej dziewczyny.
- Zatem nie chcesz nic mówić. - zrozumiałem jej zachowanie. - W takim razie zaczniemy od łaskotania stóp.
Kat stanął przy nogach dziewczyny i delikatnym ruchem zaczął muskać bose podeszwy. Po chwili zwiększył intensywność łaskotania, drażniąc czubkami piór wrażliwą skórę na śródstopiach i pod palcami.
Dziewczyna szarpała się jak w amoku. Jej gromki śmiech odbił się echem w sali tortur. Rzucała się na wszystkie strony i ruszała stopami na tyle, na ile pozwalały jej więzy. Po dłuższym łaskotaniu jej śmiech przerodził się wręcz w histeryczny krzyk. Pióra na podeszwach krążyły nadal, wydobywając z niej kolejne salwy śmiechu.
- Dość! - rzuciłem rozkaz.
Kat oderwał pióra od stóp przesłuchiwanej. Dziewczyna oddychała głęboko. Widać było, że jest już bardzo wycieńczona.
- Co masz nam do powiedzenia? - spytałem surowo. - Chcę wiedzieć wszystko! Inaczej będziemy kontynuować!
- Nieee, błagam! - rzuciła szybko.
- No więc słucham. - powiedziałem szorstko.
- Ale ja nic nie wiem. - szepnęła. - Tu musiała zajść jakaś pomyłka.
Wstałem szybko od stołu i podszedłem do niej. Trzymałem w ręku złoty wisiorek.
- To też jest pomyłka! - warknąłem. - A może nie poznajesz tego łańcuszka? - spytałem ironicznie.
- Pierwszy raz go widzę na oczy. - stwierdziła, a ja wiedziałem, że kłamie.
- Jakoś nie przekonałaś mnie. - wróciłem na swoje miejsce. - Kontynuować! - padł rozkaz.
- Nieeee! - krzyknęła dziewczyna, ale urwała kolejnym wybuchem śmiechu, gdy kat zaczął jescze zacieklej łaskotać jej bose stopy. Pióra wędrowały po całych podeszwach, z góry na dól i odwrotnie. Jak przy malowaniu pędzlem. Kat wkładał pióra także pomiędzy palce stóp ofiary, czym powodował jeszcze głośniejszy śmiech. Dziewczyna już nawet przestała się ruszać, tak opadła z sił.
- Dooobrzeee! Powiem wszystkoooo! - krzyczała między spazmami śmiechu.
Poczekałem jeszcze chwilę, napawając się tym widokiem bezbronnego, wycieńczonego ciała.
- Przerwać! - rzuciłem nagle.
Tortury ustały. Po twarzy dziewczyny płynęły łzy. Jej brzuch szybko opadał i podnosił się, łapiąc jak najwięcej powietrza w płuca. Była wyczerpana. Dałem jej chwilę, po czym wysłuchaliśmy takiej oto opowieści.
"Byłam kruchą, delikatną dziewczyną. Zawsze miałam z tego powodu przykrości. Dlatego dzięki przyjaciółce postanowiłam zagłębić się w mroczny świat i w zamian za mą duszę dostać od mojego Pana odporność na ból. Ale był jeden warunek: w każdą noc o pełni księżyca mieliśmy składać ofiarę swemu Panu w postaci młodej kobiety. Tak też było a ja uświadomiłam sobie, że pociąga mnie to wszystko, ulegam mrocznej stronie i poddałam się jej w całości. To było piękne wrażenie, nie odczuwać bólu i mieć siłę. Ale teraz wszystko skończone."
- Coś wspomniałaś o przyjaciółce? - zareagowałem jak automat, który wyłapuje tylko istotne rzeczy. - Jak się ona nazywa?
- Nie pamiętam. - rzekła ostrożnie dziewczyna.
- Mamy wrócić do łaskotania?! - spytałem rzeczowo.
- Nie! Błagam! - krzyknęła wystraszona. - Nazywa się Meja i mieszka w Rinigen.
- Przyznałaś się do mrocznej strony swojej egzystencji. - powiedziałem wreszcie. - Podałaś nam kilka cennych informacji. Jeszcze zostaje kwestia nawrócenia i pojednania z Bogiem.
- Jeszcze wam mało! - spojrzała na nas. - Tego nie mogę zrobić. Przyrzekłam swemu Panu.
- Jak wolisz. - odrzekłem ze spokojem. - Ale głównie chodzi nam o to, aby nawracać zbłąkane dusze i zbliżać je do Boga.
- Kontynuujcie! - zwróciłem się do drugiego inkwizytora, który do tej pory obserwował wszystko bez jednego słowa.
Wyszedłem z sali tortur i zamknąłem za sobą drzwi. Oddalając się korytarzem usłyszałem histeryczny śmiech dziewczyny...
Śledztwo dobiegło końca. Dziewczynę, jak na nawróconą czarownicę przystało, pochłonął oczyszczający święty ogień z płonącego stosu. Mieszczuchy znowu miały nie lada atrakcję, słuchając wrzasków palonej dziewczyny.
A ja miałem już kolejną sprawę do rozwikłania. Nosiła imię Meja i była przyjaciółką spalonej kobiety.
(IV) Nowa herezja
Zbudził mnie ostry blask słońca, którego promienie wpełzały przez okno do pokoju. Wstałem leniwie z łóżka i narzuciłem na siebie służbowy płaszcz.
Wczoraj wieczorem otrzymałem od Wielkiego Inkwizytora pełne uprawnienia do schwytania kolejnej czarownicy. Musiałem w tym celu udać się do Rinigen. Wiedziałem, że zadanie nie będzie łatwe, ale czego się nie robi dla Boga.
Zszedłem na dół i skierowałem się na dziedziniec. Czekało na mnie już czterech konnych strażników, którzy mieli mi służyć jako eskorta.
Wskoczyłem na konia i krzyknąłem do kompanów:
- Pamiętajcie! Chcę tą dziewkę żywą! Jak jej spadnie chociaż włos z głowy to zabiję jak psa!
Pokiwali głowami na znak, że zrozumieli.
Ruszyliśmy do Rinigen. Podróż trwała dość długo, choć bez przeszkód. Dotarliśmy na miejsce następnego dnia wieczorem.
Udaliśmy się do jedynej gospody w tej wiosce. Służący zaprowadził konie do stajni a my weszliśmy do środka. Moi towarzysze odrazu obsiedli stół przy drzwiach. Ja podszedłem do baru, za którym stała ładna dziewczyna z długimi czarnymi włosami. Na oko mogła mieć jakieś osiemnaście lat.
- Czym mogę służyć, Panie? - jej głos brzmiał jak aksamit.
- Chcieliśmy tutaj dostać nocleg i coś do jedzenia. - powiedziałem niechętnie. W nozdrza uderzył mnie smród przypalonego bigosu.
- Pokoje zaraz będą dla panów gotowe. A do jedzenia proponuję starodawny bigos? - uśmiechnęła się promiennie.
- Faktycznie starodawny. - stwierdziłem ironicznie. - Czuć jego wiek na kilometr. Daj nam lepiej coś do picia. - zdecydowałem.
Dziewczyna zniknęła na zapleczu a ja dosiadłem się do strażników.
Rozejrzałem się po gospodzie. Chciałem z kimś pogadać na temat poszukiwanej osoby, ale pomimo późnej pory w gospodzie przebywało jedynie dwóch obwiesi pijących piwo, którzy nieustannie się kłócili. Zdenerwowała mnie ta paplanina.
- Zamknąć się do cholery! - wrzasnąłem na wieśniaków. - Jak chcecie mielić ozorami to się wynoście! Głowa już mnie boli od waszego ględzenia!
Posłusznie wstali i opuścili gospodę. Nastała cisza.
Podeszła do nas barmanka, niosąc w rękach dzban i pięć metalowych kielichów. Postawiła wszystko na stole.
- Proszę. Oto najlepsze wino jakie mamy. - powiedziała pogodnie.
Strażnicy rzucili się na wino jak sępy. Jednak najpierw mi nalali rubinowego płynu do kielicha.
Chwyciłem dziewczynę za rękę i posadziłem ją sobie na kolanach. Łyknąłem trochę wina.
- Dobrze nas obsłużyłaś. - zauważyłem. - Ale możesz jeszcze lepiej. Nie bój się, nie chodzi nam o to, co masz na myśli. Chcemy kilku informacji.
- Nie wiem, czy będę mogła pomóc, Panie?
- Obiło ci się o uszy imię Meja? - spytałem spokojnie.
Sięgnąłem po kielich wina, gdy nagle dziewczyna zerwała się z miejsca i szybko wybiegła z gospody.
- Łapcie ją! Szybciej, do jasnej cholery! - krzyknąłem, rzucając się do drzwi.
Wybiegliśmy na dwór. Rozejrzałem się na boki i dostrzegłem uciekającą dziewczynę, która kierowała się do lasu. Ruszyliśmy w pogoń tratując wszystko, co nam zagradzało drogę. Dziewczyna kluczyła po lesie, zmieniając kierunek biegu. W końcu straciliśmy orientację. Byliśmy szybsi i już ją doganialiśmy, aż nagle dała susa w gęstwę krzaków i zniknęła nam z oczu. Stanęliśmy zdezorientowani.
- Wy dwaj na lewo, a wy prosto! - rozkazałem.
Strażnicy udali się w wyznaczonych kierunkach i po chwili zakryły ich gęste zarośla.
"Gdzie ona się podziała?" - zachodziłem w głowę. Ruszyłem w prawo, przedzierając się przez wielkie połacie poskręcanych gałęzi krzaków.
Nawet nie wiedziałem, co czycha na mnie w mrocznym lesie.
(V) Pułapka
Zrobiło się prawie ciemno. Postanowiłem odpocząć po trudach wędrówki. Nazbierałem chrustu i rozpaliłem ogień. Zdjąłem płaszcz i położyłem się na nim. Zasnąłem.
Zbudził mnie odgłos prowadzonej rozmowy. Ogień już prawie zgasł i zrobiło się zimno. Narzuciłem swój płaszcz i ruszyłem powoli w kierunku, skąd dochodziły głosy. Minąłem parę drzew i dostrzegłem nikły blask ognia.
Podszedłem bliżej, kryjąc się za pniem grubego drzewa. Rozmowa stała się wyraźniejsza. Mówiła kobieta:
- Musimy uważać! - ostrzegała. - Ten klecha i jego zbiry napewno gdzieś niedaleko krążą! Chcą nas schwytać i poznać tajemnicę!
Wychyliłem się zza pnia. Oprócz kobiety, przy ogniu siedziało jeszcze dwóch mężczyzn.
- Nie obawiaj się. - rzekł jeden z nich. - W tym lesie pewnie już się dawno zgubili.
- Nie jestem tego taka pewna. - powiedziała kobieta, w której dopiero teraz poznałem barmankę. - W każdym bądź razie nie możemy dopuścić do tego, aby tajemnica wyszła na jaw.
Wyjęła ze skórzanego worka małą ozdobną szkatułkę.
- W niej jest zapisana na pergaminie nasza tajemnica. - rzekła cicho. - Otrzymałam ją od naszego Pana, który chce sprawdzić moje zaufanie. Jeżeli dochowam tajemnicy, Pan zrobi ze mnie nieśmiertelną.
Mężczyźni pokiwali z uznaniem głowami. Dziewczyna schowała szkatułkę do torby i położyła się na szerokiej derce.
- Choć, Rollon. Zrobimy obchód. - zaproponował drugi z mężczyzn. Obaj podnieśli się od ognia i zagłębili pomiędzy drzewa.
Nadarzała się wspaniała okazja, aby poznać ich tajemnicę. Dziewczyna zasnęła, żadnej przeszkody. Wyskoczyłem zza drzewa i rzuciłem się do skórzanej torby.
Nagle poczułem czyjąś rękę, która chwyciła moją nogę i mocno szarpnęła. Upadłem na ziemię tuż koło ognia.
- Mam cię, klecho! - usłyszałem szyderczy głos. - Wiedziałam, że się ktoś kryję za drzewami. Chciałam go stamtąd wyciągnąć.
Dziewczyna stała nade mną i się nabijała ze mnie w żywe oczy.
- Nie uciekniesz przeznaczeniu! - powiedziałem, hamując gniew. - Takie jak ty płoną na stosach! Poddaj się!
- Nic z tego! - krzyknęła dziewczyna.
Chciałem poderwać się z ziemi, ale nagle poczułem jak jakaś siła przygniata mnie, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Jakaś ręka chwyciła mnie za ramię. Szarpnąłem się ale uścisk nie zelżał. Poczułem uderzenie w głowę i potworny ból czaszki. Zapadłem w ciemność i straciłem przytomność.
(VI) Po drugiej stronie pióra
Powoli odzyskiwałem przytomność. Ból promieniował aż na czoło, krew mocno pulsowała w skroniach. Otworzyłem oczy. Ręce mi zdrętwiały i chciałem je rozmasować, ale nawet nie drgnęły.
"Co się do licha dzieje? Doznałem jakiegoś paraliżu?" - pomyślałem ze strachem.
Okazało się, że ręce mam wyciągnięte nad głowę i przypięte klamrami do drewnianego stołu, na którym leżałem. Popatrzyłem w dół. Nogi umieszczone były w czarnych lakierowanych dybach.
Ogarnął mnie chłód. Miałem na sobie tylko spodnie. Nagi tors i bose stopy dotkliwie odczuwały panującą w piwnicy temperaturę i wilgoć.
Chciałem poruszyć stopami, ale ktoś związał sznurkiem duże palce, pozbawiając ich możliwości ruchu.
Rozejrzałem się po piwnicy. Poza stołem, na którym byłem uwięziony, nic więcej się w pomieszczeniu nie znajdowało. Na ścianach paliły się pochodnie, które ledwo rozświetlały panujący mrok.
Po jakimś czasie usłyszałem czyjeś kroki. Zbliżały się od strony korytarza.
Po chwili drzwi do piwnicy się otworzyły i do środka weszła...barmanka.
Miała na sobie czarną długą suknię z dużym dekoltem. W kruczoczarnych włosach dostrzegłem czerwoną wstążkę.
Trzasnęła drzwiami i podeszła do mnie.
- Co się dzieję? Dlaczego jestem uwięziony?! - pytałem gniewnie.
- Uspokój się, księżulku. - spokojnie odpowiedziała dziewczyna. - Nasz Pan kazał się zemścić za śmierć Lilith, którą ostatnio kazałeś spalić.
- Jak to zemścić?! - wrzasnąłem poirytowany. - Wypuść mnie natychmiast! Jak śmiesz więzić sługę bożego?!
- Zamknij się, bo będę cię musiała zakneblować! - powiedziała surowo.
Umilkłem przestraszony. Jej ostatnie słowa zabrzmiały naprawdę groźnie.
Dziewczyna podeszła do moich nóg i wyjęła spod sukni czerwone sztywne pióro.
- Zaczniemy od stóp. - postanowiła ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
Poczułem na prawej podeszwie czubek pióra. Przejechała nim od pięty do palców. Zacisnąłem zęby, hamując śmiech. Spróbowała jeszcze raz, atakując piórem drugą podeszwę. Muskała nim z góry na dół i odwrotnie, drażniąc śródstopie i skórę tuż pod palcami. Nie wytrzymałem i wybuchnąłem gromkim śmiechem. Dziewczyna zaczęła intensywniej łaskotać moje bose stopy. Przesuwała pióro pomiędzy palcami, czym powodowała mój głośniejszy śmiech. Po chwili rzuciła pióro na posadzkę i palcami zaatakowała bezbronne podeszwy. Chciałem poruszać stopami, ale uświadomiłem sobie, że przecież są ze sobą związane. Rzucałem się i szarpałem ale nie na wiele się to zdawało. Zaczął mnie boleć brzuch, a ból ostro emanował do głowy. Stopy paliły mnie od drapiących paznokci dziewczyny. Śmiałem się i krzyczałem ile sił w płucach.
- Przeeestaaań! - błagałem pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu.
Dziewczyna niewzruszona dalej niemiłosiernie łaskotała moje stopy, znęcając się nad nimi przez dłuższy czas. Jeździła palcami po moich podeszwach jak grzebieniami, nie zatrzymując się nawet na moment. Byłem już tak wycieńczony, że przestałem się nawet ruszać śmiejąc się bezwładnie.
Wreszcie nastąpiła upragniona przerwa. Oddychałem bardzo głęboko, chwytając łapczywie powietrze. Dziewczyna podeszła do mnie. Weszła na stól i usiadła na moich biodrach, przodem do twarzy.
- I jak ci się podoba? - spytała ironicznie. - Masz już dość?
- Chyba żartujesz! - powiedziałem gniewnie i zaraz pożałowałem swoich słów. - Nie złamiesz mnie! Jestem sługą bożym! - co za hardość zabrzmiała w moim głosie.
- Czyżby ci się spodobała nasza zabawa? - zaśmiała się. - W takim razie kontynuujmy!
To mówiąc przejechała palcami po napiętej skórze pach. Szarpnąłem się gwałtownie.
- O widzę, że tutaj mamy jeszcze większe łaskotki. - zauważyła. - Więc popracujmy nad nimi trochę.
I zaczęła pastwić się nad moimi wrażliwymi pachami. Skrobała je swoimi paznokciami a ja szalałem z niemocy i nienawiści. Śmiałem się jednak, bo był to mój najczulszy punkt.
Co jakiś czas zjeżdzała palcami na mój goły tors i dręczyła boki oraz żebra. Była nieubłagana i torturowała mnie, bez przerwy na złapanie oddechu. Zacząłem się dusić i zachłystywać własnym śmiechem. Do mózgu dotarł kolejny bolesny impuls, który spowodował zamroczenie. Moje ciało bezwiednie opadło na stół. Długie łaskotanie spowodowało utratę przytomności.
(VII) Ucieczka
Ocknąłem się. Leżałem w małej celi, do której przez zakratowane okienko wpadało nikłe światło księżyca. Bolała mnie głowa i brzuch. Poczułem dotkliwy chłód. Miałem na sobie tylko służbowe spodnie. Podniosłem się z trudem z posadzki. Podczas tortur poważnie opadłem z sił. Na samą myśl zaczął narastać we mnie gniew.
"Już ja się tobą zajmę" - pomyślałem ze złością.
Ale moja sytuacja nie była najlepsza. Więzili mnie tutaj, wiedząc, że jak odzyskam wolność to zaczne polowanie. A były ku temu powody.
Zrezygnowany uklękłem naprzeciw okienka i pogrążyłem się w modlitwie.
Poczułem narastający ból. Czułem, jak mój stróż i wybawiciel zbliża się. Powoli celę zaczął rozjaśniać ostry blask. Przymknąłem oczy, gdyż otaczająca mnie jasność była nie do wytrzymania. W pewnym momencie ktoś dotknął mojego ramienia.
- Powstań, Velgeroth! - usłyszałem potężny głos.
Podniosłem się z klęczek i otworzyłem oczy. Blask nie był już tak uporczywy.
Przede mną stał Anioł Stróż. Jego śnieżnobiała szata sięgała ziemi. Złote skrzydła odbijały światło księżyca, wpadające przez okno.
- Panie i Wybawicielu! - zacząłem cicho.
- Wiem wszystko! - przerwał mi. - Modlitwą wezwałeś mnie do siebie. Słucham więc twojej prośby.
- Dzięki, Panie. - rzekłem niepewnie. - Jak widzisz jestem w niekorzystnej sytuacji. Ludzie, którzy mnie więżą są opętani przez demony. Muszę reagować na takie zjawiska, a obecne położenie mi to uniemożliwia. Uwolnij mnie stąd, Panie, abym mógł dalej ci służyć. - pokłoniłem się nisko.
- Ach, Velgeroth. - powiedział z naganą w głosie. - Ileż to razy wpadałeś w tarapaty i ja musiałem cię z nich wyciągać. Ponieważ jednak doceniam to, co robisz dla dobra wiary, pomogę ci.
Odwrócił się do mnie plecami, rękę przystawił do ściany. Nagle kamienie zaczęły się kruszyć tworząc spory otwór.
Znowu nastała jasność i po chwili Anioł zniknął. Podszedłem do otworu w ścianie i wyczołgałem się na zewnątrz.
Było ciemno i padał lekki deszcz. Zadrżałem z zimna. Obejrzałem się za siebie. Właśnie uciekłem z kamiennej chaty, stojącej na obrzeżach Rinigen.
Udałem się do gospody w wiosce. Obok stajni spotkałem strażników.
- Panie, gdzie się podziewałeś? - spytał jeden z nich.
- Szkoda gadać. - machnąłem ręką. - Dawajcie konia! Ruszamy do Fares. Mamy zadanie do wykonania.
(VIII) Pomocnik
Dotarliśmy na miejsce następnego dnia wieczorem. Byłem wykończony, więc odrazu udałem się do swojego pokoju. Przebrałem się i położyłem do snu, aby zregenerować siły.
Obudziłem się około południa. Ubrałem się szybko i po chwili zameldowałem się u zwierzchnika.
- Wejdź, Velgeroth. - powiedział Limar. - Długo cię nie było. Wykonałeś zadanie?
- Niestety nie, Panie. - rzekłem cicho. - Dziewczyna użyła podstępu i wymknęła się. Ale wiem, gdzie jej szukać.
- Musisz ją doprowadzić przed ławę. Każda zbłąkana dusza oczekuję odkupienia. My im to umożliwiamy. Trzeba wyplenić zło, które czai się na każdym kroku. - To mówiąc Limar wskazał mi drzwi.
Nie wtajemniczałem nikogo w moje plany. Sam postanowiłem zająć się tą dziewczyną. Pałałem żądzą zemsty i nikt nie mógł mi przeszkodzić.
Ubrałem tym razem cywilny strój, czyli czarne skórzane spodnie i taką też kurtkę. Oprócz miecza wziąłem jeszcze sztylet, chowając go do cholewy buta.
Udałem się do stajni i po krótkim czasie ruszyłem do Rinigen.
Nad wioskę nadciągnęła burza. Duże krople deszczu uderzały głośno o moją skórzaną kurtkę. Wiatr szumiał groźnie w konarach drzew, zapowiadając jakieś niebezpieczeństwo.
Zatrzymałem się obok chaty, w której byłem więziony. Zsiadłem z konia i przywiązałem go do palika, wbitego tuż przy drzwiach. Pchnąłem lekko drzwi. Zaskrzypiały, wpuszczając do środka smugę światła. Wyjąłem spod kurtki świecę i zapaliłem ją. Wszedłem głębiej rozglądając się na boki. Na wszelki wypadek wyjąłem miecz z pochwy i trzymałem go przed sobą. Za załomem ściany przez uchylone drzwi ujrzałem celę, w której przebywałem.
Usłyszałem jakiś szelest i odwróciłem się. Przed nosem mignęło mi ostrze miecza.
- Stój, klecho! - krzyknął obcy. - Czego tu szukasz?!
Miałem przed sobą młodego mężczyznę około trzydziestki. Jego twarz, upstrzona bliznami, wyglądała groźnie.
- Nie jestem klechą, tylko sługą bożym, wieśniaku! - zauważyłem. - A ty kim jesteś?!
- Mam na imię Rollon. Właśnie szukam tej barmanki. Ona tu mieszka. Oszukała mnie i musi zapłacić za swą zdradę!
- A co takiego się stało? Powiedziała, że będziesz nieśmiertelny i okazało się, że można cię zranić a nawet zabić? - spytałem z ironią.
- Nieważne. - zbył moje pytania jak muchę. - Domyślam się, że też jej szukasz, więc połączmy siły.
- Zwykle działam sam albo wespół ze strażnikami Wielkiego Inkwizytora. - powiedziałem krótko. - Ale tym razem zrobię wyjątek.
Chęć zemsty była tak duża, że przyjąłbym pomoc nawet od diabła.
Miałem przeczucie, że już niedługo nadarzy się okazja do zemsty.
(IX) Odwet
Skryliśmy się w gęstwinie naprzeciw chaty po drugiej stronie drogi. Mokliśmy od ciągłego deszczu, a wiatr przenikał nas na wskroś.
Mijały godziny ale cierpliwość opłaciła się. Od strony wioski zmierzała młoda dziewczyna. Gdy się zbliżyła poznaliśmy w niej barmankę. Weszła do chaty i zamknęła drzwi. W oknie rozbłysło światło świecy.
- Pamiętaj! Chcę ją mieć żywą! - syknąłem do Rollona.
- To oczywiste. - odparł z uśmiechem. - Musi nam za wszystko zapłacić.
Wyszliśmy z zarośli i podeszliśmy pod ścianę chaty. Zajrzałem przez okno. Dziewczyna siedziała przy stole i popijała wino z metalowego kubka.
Zapukałem do drzwi. Usłyszałem zbliżające się kroki.
- Kto tam? - dobiegł nas przestraszony głos.
- To ja, Rollon. - odpowiedział mój pomocnik. - Musimy porozmawiać.
- Nie mamy o czym. - stwierdziła dziewczyna. - Jest późno, więc idź już.
- Tutaj inkwizytor, głupia dziewko! - krzyknąłem zirytowany. - Otwieraj te drzwi, albo je wyważymy!
Cisza. Wzięliśmy leżący w krzakach nieduży bal i po kilkakrotnym uderzeniu w drzwi , ustąpiły.
Wtargnęliśmy do środka. Dziewczyna próbowała przejść przez okno. Chwyciłem ją za nogę i pociągnąłem w dół. Upadła na podłogę, uderzając głową o kamienną posadzkę. Zamknęła oczy tracąc przytomność.
Przenieśliśmy ją na duże łóżko z czterema słupkami, wystającymi z rogów łoża. Rozciągneliśmy ciało dziewczyny w X i przywiązaliśmy jej ręce i nogi do słupków. Rozciąłem sztyletem suknię Meji i zerwałem ją, rzucając na podłogę. To samo stało się z butami.
Dziewczyna została tylko w skąpej bieliźnie.
Poczekaliśmy jakiś czas, aż odzyska przytomność. Gdy to nastąpiło, wstałem z krzesła i podszedłem do niej.
- No nareszcie. - rzekłem z ulgą. - Już myślałem, że się nie obudzisz. A mamy przed sobą całą noc.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała z niepokojem.
- Zemsta. - rzuciłem krótko.
- Chyba nie mówisz poważnie? - jej lęk narastał.
- Jestem teraz bardzo poważny. - odpowiedziałem szorstko. - Ale koniec tej gadaniny. Pora brać się do pracy.
- Rollon. - zwróciłem się do pomocnika. - Naszykuj chrustu i drewna na opał.
- Ale...- zaczął.
- Żadne ale! - przerwałem mu. - Zrób co ci kazałem.
Opuścił z niechęcią chatę. Wolę sam pracować nad ofiarą.
Usiadłem przy bosych stopach dziewczyny. Przejechałem palcem po lewej podeszwie, od pięty do palców. Stopa drgnęła, reagując na dotyk. Drugim palcem przeciągnąłem po prawej podeszwie. Efekt był taki sam. Odczekałem chwilę i z furią zaatakowałem jej bose stopy. Dziewczyna wybuchnęła ogromnym śmiechem. Kontynuowałem łaskotanie, drapiąc palcami środek stóp. Zwiększałem intensywność łaskotek i doznania z tym związane.
Dziewczyna śmiała się tak głośno, że obawiałem się czy nikt nas nie usłyszy. Ale chata znajdowała się na skraju wioski, więc wątpliwe było, aby nas ktoś usłyszał. Po jakimś czasie przeniosłem swoje palce na zgrabny brzuch dziewczyny, badając boki i żebra oraz aksamitną skórę pod pachami. Łaskotałem jej najwrażliwsze miejsca, napawając się jej krzykiem i śmiechem.
- Błaaagaaam! Niee wytrzymaaam dłuuużeeej!- prosiła pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu.
Ale ja byłem nieubłagany. Żądza zemsty była tak silna, że miałem ochotę zamęczyć tą dziewczynę na śmierć. Przejeżdzałem palcami po jej delikatnych bokach i brzuchu rozśmieszając ją jeszcze bardziej.
Dziewczyna rzucała się na wszystkie strony, byle uciec przed moimi palcami. Po jej twarzy zaczęły płynąć łzy. Jej krzyk boleśnie świdrował mój mózg.
Oderwałem palce od jej wymęczonego ciała.
- Tak hałasujesz, że głowa już mnie boli. - stwierdziłem. - Ale i na to mamy radę.
Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale w jej ustach znalazł się knebel.
- No teraz znacznie lepiej. - powiedziałem.
Wróciłem do łaskotania stóp Meji. Muskałem palcami jej bezbronne podeszwy, badając każdy kawałek wrażliwej skóry. Dziewczyna machała stopami na boki. Chwyciłem zatem jedną ręką jej stopy, a drugą łaskotałem pięty i śródstopia. Czułem jak całe ciało dziewczyny rzuca się jak w amoku. Na szczęście słyszałem tylko ciche jęki, wydobywające się z jej ust.
Po dwóch godzinach tortur usłyszałem pukanie do drzwi.
- Czego?! - warknąłem zdenerwowany.
- Wszystko już gotowe, inkwizytorze. - powiedział Rollon wchodząc do izby.
- Pogawędziliśmy trochę. - wskazałem wymaltretowaną dziewczynę. - Teraz uczta dla Boga.
Wyciągnęliśmy Meję przed chatę. Po środku drogi stał wbity pal obłożony dookoła chrustem. Przywiązaliśmy dziewczynę do pala.
- Oto kolejna nawrócona. - powiedziałem, podnosząc oczy ku niebu. - Niech ta ofiara przybliży ją do ciebie, Panie.
Przystawiłem do gałęzi płonącą pochodnię. Chrust zajął się powoli, skwiercząc przeraźliwie. Drewno było wilgotne, do niedawna padał deszcz. Pojawiły się smugi dymu. Ogień rozprzestrzenił się i objął ciało dziewczyny. Poczuliśmy swąd palonego mięsa. Włosy Meji po chwili przypominały sztywne druty. Jej ciało stało się czarne od sadzy. Po pewnym czasie sznury przytrzymujące dziewczynę przepaliły się i Meja upadła w płomienie, które oplotły całe ciało, pochłaniając doszczętnie. Po godzinie został tylko popiół.
- Kolejna ofiara spełniona. - powiedziałem w końcu. - I kiedyś nastanie koniec.
Odszedłem drogą w kierunku wioski, zostawiając Rollona przy pogorzelisku.
(X) Armagedon
Był wieczór. Leżałem w swoim pokoju, odpoczywając po trudach, związanych z zadaniem, jakie wykonywałem w Rinigen.
Nagle poczułem lekkie drżenie podłogi. Noc stawała się coraz jaśniejsza. Na horyzoncie pojawiła się ognista łuna, która powoli zaczęła ogarniać całe niebo. Wiatr narastał, a wraz z nim nadciągała chmura pyłu. Uderzył mnie tak silny podmuch, że aż spadłem na podłogę. Podczołgałem się pod okno i chwyciłem krawędzi framugi. Spojrzałem z trudem w dal i zamarłem z przerażenia.
Do miasteczka zbliżała się ogromna kula ognia , unicestwiając wszystko, co napotykała na swej drodze. Z jej objęć wysunęło się czterech jeźdźców na czarnych koniach. Pędzili oni w dzikim galopie, nieuchronnie zbliżając się do miasta. Słyszałem narastający stukot końskich kopyt. Przymknąłem oczy, bo blask ognia był już nie do zniesienia. Fala gorąca objęła moją twarz. Musiałem się zasłonić płaszczem, aby ogień nie popalił wrażliwej skóry.
Drżenie osiągnęło kulminacyjny punkt. Trzymałem się mocno okna, ale siła spychała mnie wprost na stojące pod ścianą łóżko. Z trudem łapałem oddech i nadwyrężałem wszystkie mięśnie aby nie dać się zepchnąć.
Nagle usłyszałem przeraźliwe krzyki i histeryczny śmiech. Dobiegł mnie nie dźwięk wyciąganych mieczy ale cichy świst dobywanych złotych piór.
-"Co się dzieje?' - pomyślałem zdziwiony. Nie mogłem jednak spojrzeć przez okno z powodu ostrego wiatru i gorąca. Poczułem czyjąś obecność.
- Tak, to ja i moi słudzy, Velgeroth. - zabrzmiał donośny głos w mojej podświadomości. - Ludzie, którzy zbrukali swoje ręce krwią niewinnych kobiet, ponoszą teraz zasłużoną karę. Czterech Jeźdźców Apokalipsy dokonuję aktu unicestwienia czarnych ziaren wśród naczynia pełnego białych. Moi słudzy łaskoczą anielskimi piórami owych ludzi, powodując ich śmierć. Kula ognia pochłonie ich ciała, nie zostawiając śladów demonicznych postępków. Nastanie praworządność i wiara w jednego Boga.
Klęczałem tak dłuższą chwilę. Krzyki i śmiech ustały, ale usłyszałem trzask płonącego ognia i poczułem swąd palonych ciał. Po chwili żar bijący z zewnątrz osłabł a wiatr zmniejszył swą siłę.
Podniosłem się z podłogi i wyjrzałem przez okno. Dojrzałem pod sobą ogromne pogorzelisko i dużą ilość ciał sproszkowanych na popiół.
Ognista kula oddalała się. Jeźdźcy wkroczyli w nią, pochłonięci płonącymi językami. Niebo znów stawało się brunatne przechodząc wkrótce w ciemny granat. Apokalipsa się wypełniła.
-" Tryumf dobra nad złem był nieunikniony" - pomyślałem, stojąc w oknie i patrząc w dal.
Zło czai się na każdym kroku...
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl katkaras.opx.pl
(I) Ofiara
Nazywam się Velgeroth. Jestem licencjonowanym inkwizytorem jej Świątobliwości. Zajmuję się tropieniem i wychwytywaniem kobiet parających się czarną magią. Jednym słowem - czarownic.
Odniosłem w zwalczaniu zła wiele sukcesów, ale zadanie, które teraz przede mną stało należało do trudniejszych. Na szczęście znalazł się człowiek, który chciał mi pomóc.
Ów człowiek był kupcem. Kilka razy w miesiącu przebywał drogę z Rinigen do Fares przemierzając głębokie i rozległe połacie lasów. Podczas jednej z podróży zauważył coś, co nim wstrząsnęło i nie pozwoliło stać biernie z boku. W tym celu udał się do naszego Inkwizytorium złożyć wyjaśnienia.
Siedziałem w swoim skromnie umeblowanym pokoju, gdy usłyszałem pukanie do drzwi.
- Proszę! - rzekłem zamyślony.
Do środka wszedł bogato ubrany mężczyzna. Na oko mógł mieć jakieś pięćdziesiąt lat. Jego drobne czarne oczka świdrowały mnie na wskroś.
- Proszę usiąść. - wskazałem mu krzesło naprzeciw mnie. - Co pana sprowadza?
Mężczyzna wyjął z kieszeni płaszcza chustkę i otarł nią pot z czoła. Upały panowały od dłuższego czasu, a biorąc pod uwagę, że kupiec miał nadwagę, jego zmęczenie wydawało się normalne. Oddychał głęboko i po chwili zaczął opowiadać.
- Przybyłem do waszego świętego miejsca aby was poinformować i jednocześnie ostrzec. Parę dni temu wracałem z Fares do domu po nową porcję towaru. Przejeżdżałem przez las Veipert, którędy biegnie trakt z Fares do Rinigen. Był wieczór, więc razem ze swoimi dwoma przyjaciółmi, postanowiliśmy rozbić obóz. Pogoda zmusiła nas do schowania się pod plandeką, osłaniającą nasz wóz. Nad tą okolicę nadciągnęła burza. Padał rzęsisty deszcz a niebo rozcinały potężne błyskawice. Wiatr szalał w gałęziach drzew i siekł wszystko kroplami wody.
Moi kompani niebawem zasnęli po trudach podróży. Ja nie odczuwałem zmęczenia. Może powodowała to burza, a może wiatr groźnie wyjący w gęstym lesie.
Nagle usłyszałem przenikliwy jęk dobiegający z głębi puszczy. Aż targnął mną dreszcz, tak straszne to było uczucie. Zapałałem ciekawością, tym bardziej, że dostrzegłem pomiędzy drzewami nikły blask ognia. Opuściłem wóz i zacząłem przedzierać się przez krzaki. Pogoda mi sprzyjała, głusząc wszystkie szelesty ubrania, które cały czas zachaczało o gałązki krzaków i drzew. Zbliżyłem się do miejsca, skąd dobiegł mnie krzyk. Wyjrzałem zza pnia drzewa i zamarłem.
Na środku polany stał zbudowany z kamieni szeroki podest. Leżała na nim młoda dziewczyna. Ręce miała przyśrubowane do stołu ofiarnego, z jej kostek i nadgarstków spływała do czterech naczynek krew. Wokół podestu stały cztery postaci, w płaszczach przeciwdeszczowych. Trzymali w rękach pochodnie, które słabo oświetlały zarówno dziewczynę jak i ich skryte pod kapturami twarze. Uroczystość dobiegała już chyba końca. Tajemniczy osobnicy zdjęli dziewczynę z podestu i zaciągnęli w głąb lasu. Krzyknąłem z wrażenia. Spostrzegli mnie. Zacząłem uciekać przez las kierując się do pozostawionego przy drodze wozu. Łamałem krzaki i tratowałem wszystko na swojej drodze, byle nie dać się złapać. Za plecami słyszałem odgłosy zbliżającej się pogoni. Z trudem wskoczyłem na kozła i chwyciłem lejce. Moi towarzysze obudzili się, słysząc hałasy.
- Co się dzieje?! - spytał przerażony Ralf.
- Uciekamy stąd, bo nas pozabijają! - wrzasnąłem popędzając batem konie. Wóz ruszył ostro do przodu. Kątem oka widziałem jak osobnicy wybiegli na drogę. Opuścili zrezygnowani ręce i ponownie zagłębili się w las.
Dotarliśmy do Rinigen. Następnego dnia postanowiłem udać się do Fares i powiadomić was o tym zdarzeniu. Oto i cała prawda. - zakończył opowieść kupiec.
Podczas jego wywodu zanotowałem kilka szczegółów, które mogły mieć znaczenie. Pozostawała tylko jedna kwestia.
- Czy potrafisz trafić do tego miejsca, gdzie była składana ofiara? - spytałem rzeczowo.
- Oczywiście, Panie. - odparł. - Możemy tam zaraz pojechać.
Chwyciłem swój płaszcz i udaliśmy się do stajni. Po chwili ruszyliśmy do lasu Veipert. Po okołu dwóch godzinach dotarliśmy do miejsca, gdzie obozowali kupcy tego pamiętnego wieczora. Zsiedliśmy z koni i przywiązaliśmy je do pni drzew. Wkroczyliśmy do lasu, odpychając na boki zasłaniające nam drogę gałęzie. Po kilkudziesięciu krokach doszliśmy do małej polanki. Na podeście i obok, na ziemi, znalazłem ślady krwi. Obszedłem stół ofiarny dookoła i odkryłem oddalający się ślad. Ruszyłem jego tropem, zostawiając kupca przy podeście.
Nagle trafiłem na spory dół wykopany w ziemi. Na dnie leżało zwęglone ciało dziewczyny. Osobnicy chcieli zatrzeć w ten sposób ślady. Zszedłem na dno wykopu i zacząłem przerzucać popiół. Ręką natrafiłem na cienką blaszkę. Podniosłem ją i obejrzałem. Był to maleńki wisiorek z podobizną św. Elarda i złotym mieczem. Schowałem go do kieszeni płaszcza i powróciłem do kupca.
- I co? Znalazłeś coś, Panie? - spytał zaciekawiony.
- Owszem. I dziękuję za lojalność. - odpowiedziałem. - A teraz pozwolisz, że dalej sam się zajmę tą sprawą. I nie rozpowiadaj o tym na lewo i prawo. - ostrzegłem.
- Ależ oczywiście, Panie. - zapewnił mnie gorliwie.
Udaliśmy się do pozostawionych przy drodze koni. Ruszyliśmy w powrotną drogę do Fares. W mojej głowie zaczęły już kiełkować podejrzenia...
(II) Polowanie
Następnego dnia, rankiem, udałem się do przełożonego. Poprosiłem o audiencję i po chwili zostałem wprowadzony do jego gabinetu.
Wielki Inkwizytor, Pan Limar, siedział za swoim biurkiem i przerzucał jakieś papiery. Był to już starszy człowiek lat sześćdziesięciu, o łysej czaszce i zapadniętych policzkach. Gdy wszedłem podniósł na mnie swoje zmęczone oczy.
- A, to ty, Velgeroth. - rzekł cicho. - Co cię do mnie sprowadza?
Podszedłem bliżej stołu.
- Wasza Świątobliwość. - zacząłem zdenerwowany. - Otrzymałem od pewnego kupca niezwykle cenne informacje. Nawet zbadałem okoliczności zdarzenia, aby sprawdzić, czy nie zmyśla. Niestety, okazało się, że nie oszukiwał.
Tu opowiedziałem przełożonemu naszą rozmowę z kupcem i podróż do miejsca obrzędu i kaźni. A także o tym, jakiego dokonałem odkrycia.
- Oto ten wisiorek. - położyłem na stole znaleziony przy zwęglonych zwłokach łańcuszek. - Proszę o pozwolenie na wszczęcie oficjalnego śledztwa. - zakończyłem.
Pan Limar wziął do ręki złoty wisiorek i obejrzał go.
- Chyba wiem do kogo on należał. - powiedział zamyślony. - Ostatnio odwiedziła mnie młoda dziewczyna imieniem Ruth. Mówiła, że nieustannie ktoś ją obserwuję. Również opowiadała o ciągłych wizytach jakichś nieznanych osób.
- Dlaczego zatem nic z tym nie zrobiliśmy? - spytałem zdumiony. - Przecież takich sygnałów nie można lekceważyć. Tą ignorancją spowodowaliśmy śmierć niewinnej dziewczyny.
- Niech twoją duszą nie rządzą emocje. - zwrócił mi uwagę Limar. - Nie uwierzyłem jej z prostej przyczyny. Wiele mamy fałszywych doniesień, a później się okazuję, że ludzie, których aresztujemy są niewinni.
- Pozwól, Panie, zająć się tą sprawą. - rzekłem hamując gniew. - Tym razem nie będzie pomyłki.
Limar sięgnął do szuflady biurka i podał mi kartkę z pieczęcią i sygnaturą Wielkiego Inkwizytora, uprawniającą mnie do wszelkich potrzebnych działań. Skinąłem głową i opuściłem gabinet Pana.
Wieczorem udałem się do pobliskiej karczmy. Miałem na sobie cywilny strój aby nie odstraszać mieszkańców. Zawsze na widok inkwizycyjnego płaszcza wpadali w popłoch.
Wszedłem do środka. Wiele stołów było już obsadzonych przez mieszczuchów. Podszedłem do szynkwasu, za którym stał Keler, barczysty właściciel tej karczmy.
- Witam dostojnego gościa. - uśmiechnął się pokazując niezbyt ładne uzębienie. - Czego się Panie napijesz?
- Nalej wina. - odparłem. - A potem podejdź do mojego stolika. Musimy pogadać.
Napełnił spory kielich rubinowym płynem i postawił go na barze. Wziąłem go do ręki i skierowałem się do stołu, znajdującego się pod ścianą. Można było powiedzieć, że ten stolik był dla mnie zarezerwowany. Często bowiem gościłem w tej karczmie.
Rozejrzałem się dookoła. Na pierwszy rzut oka nikt nie wzbudził mego zainteresowania. Większość tych ludzi znałem, pochodzili z tego miasteczka. Rozmawiali głośno, śmiejąc się i opszczypując dziewczyny. Zwykła miejska sielanka.
Po jakimś czasie podszedł do mnie właściciel. Podsunąłem mu nogą krzesło.
- Siadaj. - zaproponowałem i pociągnąłem z kielicha łyk wina.
Spoczął na wskazanym miejscu.
- Czego Panie ode mnie oczekujesz? - spytał ze strachem.
- Ach, nic wielkiego. - uspokajałem go. - Chodzi o pewną informację.
Wyjąłem z kieszeni złoty wisiorek.
- Poznajesz go? - spytałem patrząc mu prosto w oczy.
- Tak. Należy do jednej z naszych dziewczyn. Ma na imię Ruth. - odpowiedział zdziwiony. - Skąd go Panie masz?
- Nieważne. - machnąłem ręką. - A wisiorek nie należy, tylko należał do Ruth. Ona już u ciebie nie będzie zabawiać gości.
- Co chcesz przez to Panie powiedzieć? - spytał cicho.
- To co słyszałeś. - rzekłem wymijająco. - Kto bywał u tej dziewczyny?
- Wielu u niej bywało. - stwierdził. - Ostatnio jednak zdziwiło mnie to, że oprócz mężczyzn była u niej też jakaś młoda kobieta.
- Ciekawe. - mruknąłem. - Poznałbyś ją?
- Mogę Panie wskazać ją nawet w tej chwili. Siedzi wśród tych trzech mężczyzn przy stole obok drzwi.
Odwróciłem wzrok w tamtym kierunku. Przy stole siedziało oberwane grono adoratorów młodej kobiety. Pili piwo i cicho ze sobą rozmawiali. Dziewczyna miała może ze dwadzieścia lat. Długie jasne włosy opadały na brązową suknię. Mężczyźni byli starsi od niej ale ich wygląd pozostawiał wiele do życzenia.
- Jesteś pewien, że to oni? - spytałem.
- Mogę przysiąc. - Keler uderzył się ręką w pierś. - Z resztą to jedyni obcy, którzy korzystali z naszych dziewczyn. Innych znam.
- Dzięki za wino i informacje. I zapomnij o naszej rozmowie. - ostrzegłem go.
Wstałem od stołu i ruszyłem do wyjścia. Ostatni raz spojrzałem na grono obcych i opuściłem karczmę. Udałem się do Inkwizytorium i poprosiłem o przydzielenie mi oddziału straży. Po chwili na dziedzińcu stało już sześciu uzbrojonych ludzi.
- Mamy do wykonania zadanie. - zacząłem. - Jak pomyślnie przebiegnie cała akcja, wspomnę o was Wielkiemu Inkwizytorowi. Może was nagrodzi, choć nie obiecuję. Jak spartolicie robotę, to ze mną będziecie mieć do czynienia! - powiedziałem groźnie.
Kiwnęli głowami, że mnie zrozumieli.
Postanowiłem obserwować karczmę i zachowanie interesujących mnie osób. Długo to nie trwało. Przed północą w lokalu zostali tylko przyjezdni. To ułatwiło nam zadanie. Wkroczyliśmy do środka. Stanęliśmy obok stołu zajętego przez obcych.
- Czego chcecie?! - warknął jeden z oberwańców.
- Ty psie! - krzyknąłem. - Jak się zwracasz do sługi bożego?!
Kopnąłem nogę od krzesła, na którym siedział i wywrócił się na podłogę. Pozostali poderwali się od stołu i chwycili miecze.
- Brać ich! - rzuciłem rozkaz.
Żołnierze wyciągnęli broń i zaatakowali przyjezdnych. Słychać było dźwięk stali i świst przecinanego powietrza. Kobieta stała nieruchomo pod ścianą i ze strachu nie mogła wydusić z siebie nawet krzyku.
Walka nie trwała długo. Sześciu żołnierzy powaliło na ziemię trzech oberwańców. Schowali do pochw zakrwawione miecze. Przysunąłem się do wystraszonej kobiety.
- Nie bój się. - szepnąłem łagodnie. - Przynajmniej na razie przestań się bać.
- Zabrać ją! - krzyknąłem do strażników.
Rzuciłem na stół kilka drobniaków.
- Keler, posprzątaj ten bałagan. - powiedziałem wskazując zabitych ludzi, leżących na podłodze.
Opuściliśmy karczmę. Kobieta opierała się jak mogła, ale żołnierze chwycili ją za ręce i nogi uniemożliwiając jej wyrwanie z objęć.
Dziewczyna została umieszczona w celi. A ja udałem się mimo późnej pory do Pana.
Otworzył mi zaspany. Skłoniłem się nisko.
- Przepraszam, że nachodzę Waszą Świątobliwość o takiej porze. - zacząłem się tłumaczyć. - Chcę jednak powiadomić, że schwytaliśmy jedną z osób, biorących udział w składaniu ofiary i morderstwie.
- I to jest powód, dla którego mnie budzisz?! - podniósł głos. - Wiesz, co masz robić. Więc nie zawracaj mi głowy.
Trzasnął mi przed nosem drzwiami a ja udałem się do swojego pokoju. Więźniem postanowiłem się zająć jutro rano.
(III) Pojednanie
Wstałem skoro świt. Czekało mnie dzisiaj sporo pracy. Wezwałem do siebie jednego ze strażników.
- Przygotuj wszystko do przesłuchania. - rozkazałem. - Wezwij skrybę, sprowadź kata i zajmij się salą tortur. A na koniec daj dziewczynę i zaznajom ją z działaniem niektórych narzędzi.
Skinął głową i wyszedł. Ubrałem swój służbowy strój i podszedłem do okna. Stałem tak dłuższą chwilę pogrążony w myślach, gdy usłyszałem pukanie.
- Wejść! - rzuciłem przez ramię.
Do pokoju wszedł strażnik, który przyjmował ode mnie polecenie.
- Wszystko gotowe, Panie.
- To dobrze. - stwierdziłem.
Opuściłem swoje zacisze i skierowałem się do mrocznej części naszego gmachu. Dość długo schodziłem do lochów. W końcu stanąłem na wprost korytarza. Jego szare ściany oświetlały pochodnie płonące po obu stronach. Ruszyłem przed siebie, zmierzając do sali przesłuchań.
Strażnik otworzył przede mną drzwi a gdy wszedłem do środka bezszelestnie je zamknął.
Dziewczyna leżała na drewnianym łożu, rozebrana do naga. Ręce i nogi miała zakute w żelazne klamry. Jej ciało było ułożone w kształt litery "x".
Za pokrytym czerwonym suknem stołem siedział skryba i drugi z inkwizytorów. Skinął mi głową na powitanie. Nie odezwał się jednak ani słowem. Kat w tym czasie grzebał pogrzebaczem w kociołku z rozżarzonymi węglami.
Usiadłem za stołem na środkowym miejscu.
- Pisz! - zwróciłem się do skryby siedzącego po mojej prawej stronie. - Dziewczyna nieznanego imienia, lat dwadzieścia, przesłuchiwana na okoliczność uprawiania niedozwolonych obrzędów. Zanotowałeś?!
- Tak, Panie.
- Dobrze. Zatem pomódlmy się za pomyślność ceremonii pojednania z Bogiem.
Wstaliśmy zza stołu i odmówiliśmy po łacinie krótką modlitwę.
Zbliżyłem się do łoża, na którym spoczywała dziewczyna. Zajrzałem jej głęboko w oczy.
- Mam nadzieję, że powiesz nam całą prawdę? - spytałem, choć bardziej stwierdziłem.
Nie odezwała się, tylko odwróciła wzrok jakby speszona moim spojrzeniem. Chwyciłem ją za twarz i ponownie zajrzałem w oczy.
- Wierz mi, że Bóg przyjmie cię do siebie, jeśli pozwolisz się nawrócić. - uśmiechnąłem się lekko. - A gdybyś miała jakieś opory, to my ci w tym pomożemy.
- Mój Pan uodpornił mnie na ból! - syknęła ze złością.
- O, widzę, że jednak masz coś do powiedzenia. - zauważyłem. - To bardzo dobrze. A ja mam dla ciebie niespodziankę. Byłem kiedyś w odległej krainie, zamieszkiwanej przez skośnookich ludzi. Mówili dziwnym językiem, ale pojąłem jeden szczegół. Mają tam oni fantastyczną metodę do zmuszania ludzi do mówienia. Nie zostawia ran na ciele a jest być może równie skuteczna. Chcę ją na tobie wypróbować.
Wyjąłem z kieszeni dwa czarne pióra i podałem je katu. Usiadłem ponownie za stołem a kat podszedł do unieruchomionej dziewczyny.
- Zatem nie chcesz nic mówić. - zrozumiałem jej zachowanie. - W takim razie zaczniemy od łaskotania stóp.
Kat stanął przy nogach dziewczyny i delikatnym ruchem zaczął muskać bose podeszwy. Po chwili zwiększył intensywność łaskotania, drażniąc czubkami piór wrażliwą skórę na śródstopiach i pod palcami.
Dziewczyna szarpała się jak w amoku. Jej gromki śmiech odbił się echem w sali tortur. Rzucała się na wszystkie strony i ruszała stopami na tyle, na ile pozwalały jej więzy. Po dłuższym łaskotaniu jej śmiech przerodził się wręcz w histeryczny krzyk. Pióra na podeszwach krążyły nadal, wydobywając z niej kolejne salwy śmiechu.
- Dość! - rzuciłem rozkaz.
Kat oderwał pióra od stóp przesłuchiwanej. Dziewczyna oddychała głęboko. Widać było, że jest już bardzo wycieńczona.
- Co masz nam do powiedzenia? - spytałem surowo. - Chcę wiedzieć wszystko! Inaczej będziemy kontynuować!
- Nieee, błagam! - rzuciła szybko.
- No więc słucham. - powiedziałem szorstko.
- Ale ja nic nie wiem. - szepnęła. - Tu musiała zajść jakaś pomyłka.
Wstałem szybko od stołu i podszedłem do niej. Trzymałem w ręku złoty wisiorek.
- To też jest pomyłka! - warknąłem. - A może nie poznajesz tego łańcuszka? - spytałem ironicznie.
- Pierwszy raz go widzę na oczy. - stwierdziła, a ja wiedziałem, że kłamie.
- Jakoś nie przekonałaś mnie. - wróciłem na swoje miejsce. - Kontynuować! - padł rozkaz.
- Nieeee! - krzyknęła dziewczyna, ale urwała kolejnym wybuchem śmiechu, gdy kat zaczął jescze zacieklej łaskotać jej bose stopy. Pióra wędrowały po całych podeszwach, z góry na dól i odwrotnie. Jak przy malowaniu pędzlem. Kat wkładał pióra także pomiędzy palce stóp ofiary, czym powodował jeszcze głośniejszy śmiech. Dziewczyna już nawet przestała się ruszać, tak opadła z sił.
- Dooobrzeee! Powiem wszystkoooo! - krzyczała między spazmami śmiechu.
Poczekałem jeszcze chwilę, napawając się tym widokiem bezbronnego, wycieńczonego ciała.
- Przerwać! - rzuciłem nagle.
Tortury ustały. Po twarzy dziewczyny płynęły łzy. Jej brzuch szybko opadał i podnosił się, łapiąc jak najwięcej powietrza w płuca. Była wyczerpana. Dałem jej chwilę, po czym wysłuchaliśmy takiej oto opowieści.
"Byłam kruchą, delikatną dziewczyną. Zawsze miałam z tego powodu przykrości. Dlatego dzięki przyjaciółce postanowiłam zagłębić się w mroczny świat i w zamian za mą duszę dostać od mojego Pana odporność na ból. Ale był jeden warunek: w każdą noc o pełni księżyca mieliśmy składać ofiarę swemu Panu w postaci młodej kobiety. Tak też było a ja uświadomiłam sobie, że pociąga mnie to wszystko, ulegam mrocznej stronie i poddałam się jej w całości. To było piękne wrażenie, nie odczuwać bólu i mieć siłę. Ale teraz wszystko skończone."
- Coś wspomniałaś o przyjaciółce? - zareagowałem jak automat, który wyłapuje tylko istotne rzeczy. - Jak się ona nazywa?
- Nie pamiętam. - rzekła ostrożnie dziewczyna.
- Mamy wrócić do łaskotania?! - spytałem rzeczowo.
- Nie! Błagam! - krzyknęła wystraszona. - Nazywa się Meja i mieszka w Rinigen.
- Przyznałaś się do mrocznej strony swojej egzystencji. - powiedziałem wreszcie. - Podałaś nam kilka cennych informacji. Jeszcze zostaje kwestia nawrócenia i pojednania z Bogiem.
- Jeszcze wam mało! - spojrzała na nas. - Tego nie mogę zrobić. Przyrzekłam swemu Panu.
- Jak wolisz. - odrzekłem ze spokojem. - Ale głównie chodzi nam o to, aby nawracać zbłąkane dusze i zbliżać je do Boga.
- Kontynuujcie! - zwróciłem się do drugiego inkwizytora, który do tej pory obserwował wszystko bez jednego słowa.
Wyszedłem z sali tortur i zamknąłem za sobą drzwi. Oddalając się korytarzem usłyszałem histeryczny śmiech dziewczyny...
Śledztwo dobiegło końca. Dziewczynę, jak na nawróconą czarownicę przystało, pochłonął oczyszczający święty ogień z płonącego stosu. Mieszczuchy znowu miały nie lada atrakcję, słuchając wrzasków palonej dziewczyny.
A ja miałem już kolejną sprawę do rozwikłania. Nosiła imię Meja i była przyjaciółką spalonej kobiety.
(IV) Nowa herezja
Zbudził mnie ostry blask słońca, którego promienie wpełzały przez okno do pokoju. Wstałem leniwie z łóżka i narzuciłem na siebie służbowy płaszcz.
Wczoraj wieczorem otrzymałem od Wielkiego Inkwizytora pełne uprawnienia do schwytania kolejnej czarownicy. Musiałem w tym celu udać się do Rinigen. Wiedziałem, że zadanie nie będzie łatwe, ale czego się nie robi dla Boga.
Zszedłem na dół i skierowałem się na dziedziniec. Czekało na mnie już czterech konnych strażników, którzy mieli mi służyć jako eskorta.
Wskoczyłem na konia i krzyknąłem do kompanów:
- Pamiętajcie! Chcę tą dziewkę żywą! Jak jej spadnie chociaż włos z głowy to zabiję jak psa!
Pokiwali głowami na znak, że zrozumieli.
Ruszyliśmy do Rinigen. Podróż trwała dość długo, choć bez przeszkód. Dotarliśmy na miejsce następnego dnia wieczorem.
Udaliśmy się do jedynej gospody w tej wiosce. Służący zaprowadził konie do stajni a my weszliśmy do środka. Moi towarzysze odrazu obsiedli stół przy drzwiach. Ja podszedłem do baru, za którym stała ładna dziewczyna z długimi czarnymi włosami. Na oko mogła mieć jakieś osiemnaście lat.
- Czym mogę służyć, Panie? - jej głos brzmiał jak aksamit.
- Chcieliśmy tutaj dostać nocleg i coś do jedzenia. - powiedziałem niechętnie. W nozdrza uderzył mnie smród przypalonego bigosu.
- Pokoje zaraz będą dla panów gotowe. A do jedzenia proponuję starodawny bigos? - uśmiechnęła się promiennie.
- Faktycznie starodawny. - stwierdziłem ironicznie. - Czuć jego wiek na kilometr. Daj nam lepiej coś do picia. - zdecydowałem.
Dziewczyna zniknęła na zapleczu a ja dosiadłem się do strażników.
Rozejrzałem się po gospodzie. Chciałem z kimś pogadać na temat poszukiwanej osoby, ale pomimo późnej pory w gospodzie przebywało jedynie dwóch obwiesi pijących piwo, którzy nieustannie się kłócili. Zdenerwowała mnie ta paplanina.
- Zamknąć się do cholery! - wrzasnąłem na wieśniaków. - Jak chcecie mielić ozorami to się wynoście! Głowa już mnie boli od waszego ględzenia!
Posłusznie wstali i opuścili gospodę. Nastała cisza.
Podeszła do nas barmanka, niosąc w rękach dzban i pięć metalowych kielichów. Postawiła wszystko na stole.
- Proszę. Oto najlepsze wino jakie mamy. - powiedziała pogodnie.
Strażnicy rzucili się na wino jak sępy. Jednak najpierw mi nalali rubinowego płynu do kielicha.
Chwyciłem dziewczynę za rękę i posadziłem ją sobie na kolanach. Łyknąłem trochę wina.
- Dobrze nas obsłużyłaś. - zauważyłem. - Ale możesz jeszcze lepiej. Nie bój się, nie chodzi nam o to, co masz na myśli. Chcemy kilku informacji.
- Nie wiem, czy będę mogła pomóc, Panie?
- Obiło ci się o uszy imię Meja? - spytałem spokojnie.
Sięgnąłem po kielich wina, gdy nagle dziewczyna zerwała się z miejsca i szybko wybiegła z gospody.
- Łapcie ją! Szybciej, do jasnej cholery! - krzyknąłem, rzucając się do drzwi.
Wybiegliśmy na dwór. Rozejrzałem się na boki i dostrzegłem uciekającą dziewczynę, która kierowała się do lasu. Ruszyliśmy w pogoń tratując wszystko, co nam zagradzało drogę. Dziewczyna kluczyła po lesie, zmieniając kierunek biegu. W końcu straciliśmy orientację. Byliśmy szybsi i już ją doganialiśmy, aż nagle dała susa w gęstwę krzaków i zniknęła nam z oczu. Stanęliśmy zdezorientowani.
- Wy dwaj na lewo, a wy prosto! - rozkazałem.
Strażnicy udali się w wyznaczonych kierunkach i po chwili zakryły ich gęste zarośla.
"Gdzie ona się podziała?" - zachodziłem w głowę. Ruszyłem w prawo, przedzierając się przez wielkie połacie poskręcanych gałęzi krzaków.
Nawet nie wiedziałem, co czycha na mnie w mrocznym lesie.
(V) Pułapka
Zrobiło się prawie ciemno. Postanowiłem odpocząć po trudach wędrówki. Nazbierałem chrustu i rozpaliłem ogień. Zdjąłem płaszcz i położyłem się na nim. Zasnąłem.
Zbudził mnie odgłos prowadzonej rozmowy. Ogień już prawie zgasł i zrobiło się zimno. Narzuciłem swój płaszcz i ruszyłem powoli w kierunku, skąd dochodziły głosy. Minąłem parę drzew i dostrzegłem nikły blask ognia.
Podszedłem bliżej, kryjąc się za pniem grubego drzewa. Rozmowa stała się wyraźniejsza. Mówiła kobieta:
- Musimy uważać! - ostrzegała. - Ten klecha i jego zbiry napewno gdzieś niedaleko krążą! Chcą nas schwytać i poznać tajemnicę!
Wychyliłem się zza pnia. Oprócz kobiety, przy ogniu siedziało jeszcze dwóch mężczyzn.
- Nie obawiaj się. - rzekł jeden z nich. - W tym lesie pewnie już się dawno zgubili.
- Nie jestem tego taka pewna. - powiedziała kobieta, w której dopiero teraz poznałem barmankę. - W każdym bądź razie nie możemy dopuścić do tego, aby tajemnica wyszła na jaw.
Wyjęła ze skórzanego worka małą ozdobną szkatułkę.
- W niej jest zapisana na pergaminie nasza tajemnica. - rzekła cicho. - Otrzymałam ją od naszego Pana, który chce sprawdzić moje zaufanie. Jeżeli dochowam tajemnicy, Pan zrobi ze mnie nieśmiertelną.
Mężczyźni pokiwali z uznaniem głowami. Dziewczyna schowała szkatułkę do torby i położyła się na szerokiej derce.
- Choć, Rollon. Zrobimy obchód. - zaproponował drugi z mężczyzn. Obaj podnieśli się od ognia i zagłębili pomiędzy drzewa.
Nadarzała się wspaniała okazja, aby poznać ich tajemnicę. Dziewczyna zasnęła, żadnej przeszkody. Wyskoczyłem zza drzewa i rzuciłem się do skórzanej torby.
Nagle poczułem czyjąś rękę, która chwyciła moją nogę i mocno szarpnęła. Upadłem na ziemię tuż koło ognia.
- Mam cię, klecho! - usłyszałem szyderczy głos. - Wiedziałam, że się ktoś kryję za drzewami. Chciałam go stamtąd wyciągnąć.
Dziewczyna stała nade mną i się nabijała ze mnie w żywe oczy.
- Nie uciekniesz przeznaczeniu! - powiedziałem, hamując gniew. - Takie jak ty płoną na stosach! Poddaj się!
- Nic z tego! - krzyknęła dziewczyna.
Chciałem poderwać się z ziemi, ale nagle poczułem jak jakaś siła przygniata mnie, uniemożliwiając jakikolwiek ruch. Jakaś ręka chwyciła mnie za ramię. Szarpnąłem się ale uścisk nie zelżał. Poczułem uderzenie w głowę i potworny ból czaszki. Zapadłem w ciemność i straciłem przytomność.
(VI) Po drugiej stronie pióra
Powoli odzyskiwałem przytomność. Ból promieniował aż na czoło, krew mocno pulsowała w skroniach. Otworzyłem oczy. Ręce mi zdrętwiały i chciałem je rozmasować, ale nawet nie drgnęły.
"Co się do licha dzieje? Doznałem jakiegoś paraliżu?" - pomyślałem ze strachem.
Okazało się, że ręce mam wyciągnięte nad głowę i przypięte klamrami do drewnianego stołu, na którym leżałem. Popatrzyłem w dół. Nogi umieszczone były w czarnych lakierowanych dybach.
Ogarnął mnie chłód. Miałem na sobie tylko spodnie. Nagi tors i bose stopy dotkliwie odczuwały panującą w piwnicy temperaturę i wilgoć.
Chciałem poruszyć stopami, ale ktoś związał sznurkiem duże palce, pozbawiając ich możliwości ruchu.
Rozejrzałem się po piwnicy. Poza stołem, na którym byłem uwięziony, nic więcej się w pomieszczeniu nie znajdowało. Na ścianach paliły się pochodnie, które ledwo rozświetlały panujący mrok.
Po jakimś czasie usłyszałem czyjeś kroki. Zbliżały się od strony korytarza.
Po chwili drzwi do piwnicy się otworzyły i do środka weszła...barmanka.
Miała na sobie czarną długą suknię z dużym dekoltem. W kruczoczarnych włosach dostrzegłem czerwoną wstążkę.
Trzasnęła drzwiami i podeszła do mnie.
- Co się dzieję? Dlaczego jestem uwięziony?! - pytałem gniewnie.
- Uspokój się, księżulku. - spokojnie odpowiedziała dziewczyna. - Nasz Pan kazał się zemścić za śmierć Lilith, którą ostatnio kazałeś spalić.
- Jak to zemścić?! - wrzasnąłem poirytowany. - Wypuść mnie natychmiast! Jak śmiesz więzić sługę bożego?!
- Zamknij się, bo będę cię musiała zakneblować! - powiedziała surowo.
Umilkłem przestraszony. Jej ostatnie słowa zabrzmiały naprawdę groźnie.
Dziewczyna podeszła do moich nóg i wyjęła spod sukni czerwone sztywne pióro.
- Zaczniemy od stóp. - postanowiła ze złośliwym uśmieszkiem na twarzy.
Poczułem na prawej podeszwie czubek pióra. Przejechała nim od pięty do palców. Zacisnąłem zęby, hamując śmiech. Spróbowała jeszcze raz, atakując piórem drugą podeszwę. Muskała nim z góry na dół i odwrotnie, drażniąc śródstopie i skórę tuż pod palcami. Nie wytrzymałem i wybuchnąłem gromkim śmiechem. Dziewczyna zaczęła intensywniej łaskotać moje bose stopy. Przesuwała pióro pomiędzy palcami, czym powodowała mój głośniejszy śmiech. Po chwili rzuciła pióro na posadzkę i palcami zaatakowała bezbronne podeszwy. Chciałem poruszać stopami, ale uświadomiłem sobie, że przecież są ze sobą związane. Rzucałem się i szarpałem ale nie na wiele się to zdawało. Zaczął mnie boleć brzuch, a ból ostro emanował do głowy. Stopy paliły mnie od drapiących paznokci dziewczyny. Śmiałem się i krzyczałem ile sił w płucach.
- Przeeestaaań! - błagałem pomiędzy kolejnymi salwami śmiechu.
Dziewczyna niewzruszona dalej niemiłosiernie łaskotała moje stopy, znęcając się nad nimi przez dłuższy czas. Jeździła palcami po moich podeszwach jak grzebieniami, nie zatrzymując się nawet na moment. Byłem już tak wycieńczony, że przestałem się nawet ruszać śmiejąc się bezwładnie.
Wreszcie nastąpiła upragniona przerwa. Oddychałem bardzo głęboko, chwytając łapczywie powietrze. Dziewczyna podeszła do mnie. Weszła na stól i usiadła na moich biodrach, przodem do twarzy.
- I jak ci się podoba? - spytała ironicznie. - Masz już dość?
- Chyba żartujesz! - powiedziałem gniewnie i zaraz pożałowałem swoich słów. - Nie złamiesz mnie! Jestem sługą bożym! - co za hardość zabrzmiała w moim głosie.
- Czyżby ci się spodobała nasza zabawa? - zaśmiała się. - W takim razie kontynuujmy!
To mówiąc przejechała palcami po napiętej skórze pach. Szarpnąłem się gwałtownie.
- O widzę, że tutaj mamy jeszcze większe łaskotki. - zauważyła. - Więc popracujmy nad nimi trochę.
I zaczęła pastwić się nad moimi wrażliwymi pachami. Skrobała je swoimi paznokciami a ja szalałem z niemocy i nienawiści. Śmiałem się jednak, bo był to mój najczulszy punkt.
Co jakiś czas zjeżdzała palcami na mój goły tors i dręczyła boki oraz żebra. Była nieubłagana i torturowała mnie, bez przerwy na złapanie oddechu. Zacząłem się dusić i zachłystywać własnym śmiechem. Do mózgu dotarł kolejny bolesny impuls, który spowodował zamroczenie. Moje ciało bezwiednie opadło na stół. Długie łaskotanie spowodowało utratę przytomności.
(VII) Ucieczka
Ocknąłem się. Leżałem w małej celi, do której przez zakratowane okienko wpadało nikłe światło księżyca. Bolała mnie głowa i brzuch. Poczułem dotkliwy chłód. Miałem na sobie tylko służbowe spodnie. Podniosłem się z trudem z posadzki. Podczas tortur poważnie opadłem z sił. Na samą myśl zaczął narastać we mnie gniew.
"Już ja się tobą zajmę" - pomyślałem ze złością.
Ale moja sytuacja nie była najlepsza. Więzili mnie tutaj, wiedząc, że jak odzyskam wolność to zaczne polowanie. A były ku temu powody.
Zrezygnowany uklękłem naprzeciw okienka i pogrążyłem się w modlitwie.
Poczułem narastający ból. Czułem, jak mój stróż i wybawiciel zbliża się. Powoli celę zaczął rozjaśniać ostry blask. Przymknąłem oczy, gdyż otaczająca mnie jasność była nie do wytrzymania. W pewnym momencie ktoś dotknął mojego ramienia.
- Powstań, Velgeroth! - usłyszałem potężny głos.
Podniosłem się z klęczek i otworzyłem oczy. Blask nie był już tak uporczywy.
Przede mną stał Anioł Stróż. Jego śnieżnobiała szata sięgała ziemi. Złote skrzydła odbijały światło księżyca, wpadające przez okno.
- Panie i Wybawicielu! - zacząłem cicho.
- Wiem wszystko! - przerwał mi. - Modlitwą wezwałeś mnie do siebie. Słucham więc twojej prośby.
- Dzięki, Panie. - rzekłem niepewnie. - Jak widzisz jestem w niekorzystnej sytuacji. Ludzie, którzy mnie więżą są opętani przez demony. Muszę reagować na takie zjawiska, a obecne położenie mi to uniemożliwia. Uwolnij mnie stąd, Panie, abym mógł dalej ci służyć. - pokłoniłem się nisko.
- Ach, Velgeroth. - powiedział z naganą w głosie. - Ileż to razy wpadałeś w tarapaty i ja musiałem cię z nich wyciągać. Ponieważ jednak doceniam to, co robisz dla dobra wiary, pomogę ci.
Odwrócił się do mnie plecami, rękę przystawił do ściany. Nagle kamienie zaczęły się kruszyć tworząc spory otwór.
Znowu nastała jasność i po chwili Anioł zniknął. Podszedłem do otworu w ścianie i wyczołgałem się na zewnątrz.
Było ciemno i padał lekki deszcz. Zadrżałem z zimna. Obejrzałem się za siebie. Właśnie uciekłem z kamiennej chaty, stojącej na obrzeżach Rinigen.
Udałem się do gospody w wiosce. Obok stajni spotkałem strażników.
- Panie, gdzie się podziewałeś? - spytał jeden z nich.
- Szkoda gadać. - machnąłem ręką. - Dawajcie konia! Ruszamy do Fares. Mamy zadanie do wykonania.
(VIII) Pomocnik
Dotarliśmy na miejsce następnego dnia wieczorem. Byłem wykończony, więc odrazu udałem się do swojego pokoju. Przebrałem się i położyłem do snu, aby zregenerować siły.
Obudziłem się około południa. Ubrałem się szybko i po chwili zameldowałem się u zwierzchnika.
- Wejdź, Velgeroth. - powiedział Limar. - Długo cię nie było. Wykonałeś zadanie?
- Niestety nie, Panie. - rzekłem cicho. - Dziewczyna użyła podstępu i wymknęła się. Ale wiem, gdzie jej szukać.
- Musisz ją doprowadzić przed ławę. Każda zbłąkana dusza oczekuję odkupienia. My im to umożliwiamy. Trzeba wyplenić zło, które czai się na każdym kroku. - To mówiąc Limar wskazał mi drzwi.
Nie wtajemniczałem nikogo w moje plany. Sam postanowiłem zająć się tą dziewczyną. Pałałem żądzą zemsty i nikt nie mógł mi przeszkodzić.
Ubrałem tym razem cywilny strój, czyli czarne skórzane spodnie i taką też kurtkę. Oprócz miecza wziąłem jeszcze sztylet, chowając go do cholewy buta.
Udałem się do stajni i po krótkim czasie ruszyłem do Rinigen.
Nad wioskę nadciągnęła burza. Duże krople deszczu uderzały głośno o moją skórzaną kurtkę. Wiatr szumiał groźnie w konarach drzew, zapowiadając jakieś niebezpieczeństwo.
Zatrzymałem się obok chaty, w której byłem więziony. Zsiadłem z konia i przywiązałem go do palika, wbitego tuż przy drzwiach. Pchnąłem lekko drzwi. Zaskrzypiały, wpuszczając do środka smugę światła. Wyjąłem spod kurtki świecę i zapaliłem ją. Wszedłem głębiej rozglądając się na boki. Na wszelki wypadek wyjąłem miecz z pochwy i trzymałem go przed sobą. Za załomem ściany przez uchylone drzwi ujrzałem celę, w której przebywałem.
Usłyszałem jakiś szelest i odwróciłem się. Przed nosem mignęło mi ostrze miecza.
- Stój, klecho! - krzyknął obcy. - Czego tu szukasz?!
Miałem przed sobą młodego mężczyznę około trzydziestki. Jego twarz, upstrzona bliznami, wyglądała groźnie.
- Nie jestem klechą, tylko sługą bożym, wieśniaku! - zauważyłem. - A ty kim jesteś?!
- Mam na imię Rollon. Właśnie szukam tej barmanki. Ona tu mieszka. Oszukała mnie i musi zapłacić za swą zdradę!
- A co takiego się stało? Powiedziała, że będziesz nieśmiertelny i okazało się, że można cię zranić a nawet zabić? - spytałem z ironią.
- Nieważne. - zbył moje pytania jak muchę. - Domyślam się, że też jej szukasz, więc połączmy siły.
- Zwykle działam sam albo wespół ze strażnikami Wielkiego Inkwizytora. - powiedziałem krótko. - Ale tym razem zrobię wyjątek.
Chęć zemsty była tak duża, że przyjąłbym pomoc nawet od diabła.
Miałem przeczucie, że już niedługo nadarzy się okazja do zemsty.
(IX) Odwet
Skryliśmy się w gęstwinie naprzeciw chaty po drugiej stronie drogi. Mokliśmy od ciągłego deszczu, a wiatr przenikał nas na wskroś.
Mijały godziny ale cierpliwość opłaciła się. Od strony wioski zmierzała młoda dziewczyna. Gdy się zbliżyła poznaliśmy w niej barmankę. Weszła do chaty i zamknęła drzwi. W oknie rozbłysło światło świecy.
- Pamiętaj! Chcę ją mieć żywą! - syknąłem do Rollona.
- To oczywiste. - odparł z uśmiechem. - Musi nam za wszystko zapłacić.
Wyszliśmy z zarośli i podeszliśmy pod ścianę chaty. Zajrzałem przez okno. Dziewczyna siedziała przy stole i popijała wino z metalowego kubka.
Zapukałem do drzwi. Usłyszałem zbliżające się kroki.
- Kto tam? - dobiegł nas przestraszony głos.
- To ja, Rollon. - odpowiedział mój pomocnik. - Musimy porozmawiać.
- Nie mamy o czym. - stwierdziła dziewczyna. - Jest późno, więc idź już.
- Tutaj inkwizytor, głupia dziewko! - krzyknąłem zirytowany. - Otwieraj te drzwi, albo je wyważymy!
Cisza. Wzięliśmy leżący w krzakach nieduży bal i po kilkakrotnym uderzeniu w drzwi , ustąpiły.
Wtargnęliśmy do środka. Dziewczyna próbowała przejść przez okno. Chwyciłem ją za nogę i pociągnąłem w dół. Upadła na podłogę, uderzając głową o kamienną posadzkę. Zamknęła oczy tracąc przytomność.
Przenieśliśmy ją na duże łóżko z czterema słupkami, wystającymi z rogów łoża. Rozciągneliśmy ciało dziewczyny w X i przywiązaliśmy jej ręce i nogi do słupków. Rozciąłem sztyletem suknię Meji i zerwałem ją, rzucając na podłogę. To samo stało się z butami.
Dziewczyna została tylko w skąpej bieliźnie.
Poczekaliśmy jakiś czas, aż odzyska przytomność. Gdy to nastąpiło, wstałem z krzesła i podszedłem do niej.
- No nareszcie. - rzekłem z ulgą. - Już myślałem, że się nie obudzisz. A mamy przed sobą całą noc.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytała z niepokojem.
- Zemsta. - rzuciłem krótko.
- Chyba nie mówisz poważnie? - jej lęk narastał.
- Jestem teraz bardzo poważny. - odpowiedziałem szorstko. - Ale koniec tej gadaniny. Pora brać się do pracy.
- Rollon. - zwróciłem się do pomocnika. - Naszykuj chrustu i drewna na opał.
- Ale...- zaczął.
- Żadne ale! - przerwałem mu. - Zrób co ci kazałem.
Opuścił z niechęcią chatę. Wolę sam pracować nad ofiarą.
Usiadłem przy bosych stopach dziewczyny. Przejechałem palcem po lewej podeszwie, od pięty do palców. Stopa drgnęła, reagując na dotyk. Drugim palcem przeciągnąłem po prawej podeszwie. Efekt był taki sam. Odczekałem chwilę i z furią zaatakowałem jej bose stopy. Dziewczyna wybuchnęła ogromnym śmiechem. Kontynuowałem łaskotanie, drapiąc palcami środek stóp. Zwiększałem intensywność łaskotek i doznania z tym związane.
Dziewczyna śmiała się tak głośno, że obawiałem się czy nikt nas nie usłyszy. Ale chata znajdowała się na skraju wioski, więc wątpliwe było, aby nas ktoś usłyszał. Po jakimś czasie przeniosłem swoje palce na zgrabny brzuch dziewczyny, badając boki i żebra oraz aksamitną skórę pod pachami. Łaskotałem jej najwrażliwsze miejsca, napawając się jej krzykiem i śmiechem.
- Błaaagaaam! Niee wytrzymaaam dłuuużeeej!- prosiła pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu.
Ale ja byłem nieubłagany. Żądza zemsty była tak silna, że miałem ochotę zamęczyć tą dziewczynę na śmierć. Przejeżdzałem palcami po jej delikatnych bokach i brzuchu rozśmieszając ją jeszcze bardziej.
Dziewczyna rzucała się na wszystkie strony, byle uciec przed moimi palcami. Po jej twarzy zaczęły płynąć łzy. Jej krzyk boleśnie świdrował mój mózg.
Oderwałem palce od jej wymęczonego ciała.
- Tak hałasujesz, że głowa już mnie boli. - stwierdziłem. - Ale i na to mamy radę.
Dziewczyna chciała coś powiedzieć, ale w jej ustach znalazł się knebel.
- No teraz znacznie lepiej. - powiedziałem.
Wróciłem do łaskotania stóp Meji. Muskałem palcami jej bezbronne podeszwy, badając każdy kawałek wrażliwej skóry. Dziewczyna machała stopami na boki. Chwyciłem zatem jedną ręką jej stopy, a drugą łaskotałem pięty i śródstopia. Czułem jak całe ciało dziewczyny rzuca się jak w amoku. Na szczęście słyszałem tylko ciche jęki, wydobywające się z jej ust.
Po dwóch godzinach tortur usłyszałem pukanie do drzwi.
- Czego?! - warknąłem zdenerwowany.
- Wszystko już gotowe, inkwizytorze. - powiedział Rollon wchodząc do izby.
- Pogawędziliśmy trochę. - wskazałem wymaltretowaną dziewczynę. - Teraz uczta dla Boga.
Wyciągnęliśmy Meję przed chatę. Po środku drogi stał wbity pal obłożony dookoła chrustem. Przywiązaliśmy dziewczynę do pala.
- Oto kolejna nawrócona. - powiedziałem, podnosząc oczy ku niebu. - Niech ta ofiara przybliży ją do ciebie, Panie.
Przystawiłem do gałęzi płonącą pochodnię. Chrust zajął się powoli, skwiercząc przeraźliwie. Drewno było wilgotne, do niedawna padał deszcz. Pojawiły się smugi dymu. Ogień rozprzestrzenił się i objął ciało dziewczyny. Poczuliśmy swąd palonego mięsa. Włosy Meji po chwili przypominały sztywne druty. Jej ciało stało się czarne od sadzy. Po pewnym czasie sznury przytrzymujące dziewczynę przepaliły się i Meja upadła w płomienie, które oplotły całe ciało, pochłaniając doszczętnie. Po godzinie został tylko popiół.
- Kolejna ofiara spełniona. - powiedziałem w końcu. - I kiedyś nastanie koniec.
Odszedłem drogą w kierunku wioski, zostawiając Rollona przy pogorzelisku.
(X) Armagedon
Był wieczór. Leżałem w swoim pokoju, odpoczywając po trudach, związanych z zadaniem, jakie wykonywałem w Rinigen.
Nagle poczułem lekkie drżenie podłogi. Noc stawała się coraz jaśniejsza. Na horyzoncie pojawiła się ognista łuna, która powoli zaczęła ogarniać całe niebo. Wiatr narastał, a wraz z nim nadciągała chmura pyłu. Uderzył mnie tak silny podmuch, że aż spadłem na podłogę. Podczołgałem się pod okno i chwyciłem krawędzi framugi. Spojrzałem z trudem w dal i zamarłem z przerażenia.
Do miasteczka zbliżała się ogromna kula ognia , unicestwiając wszystko, co napotykała na swej drodze. Z jej objęć wysunęło się czterech jeźdźców na czarnych koniach. Pędzili oni w dzikim galopie, nieuchronnie zbliżając się do miasta. Słyszałem narastający stukot końskich kopyt. Przymknąłem oczy, bo blask ognia był już nie do zniesienia. Fala gorąca objęła moją twarz. Musiałem się zasłonić płaszczem, aby ogień nie popalił wrażliwej skóry.
Drżenie osiągnęło kulminacyjny punkt. Trzymałem się mocno okna, ale siła spychała mnie wprost na stojące pod ścianą łóżko. Z trudem łapałem oddech i nadwyrężałem wszystkie mięśnie aby nie dać się zepchnąć.
Nagle usłyszałem przeraźliwe krzyki i histeryczny śmiech. Dobiegł mnie nie dźwięk wyciąganych mieczy ale cichy świst dobywanych złotych piór.
-"Co się dzieje?' - pomyślałem zdziwiony. Nie mogłem jednak spojrzeć przez okno z powodu ostrego wiatru i gorąca. Poczułem czyjąś obecność.
- Tak, to ja i moi słudzy, Velgeroth. - zabrzmiał donośny głos w mojej podświadomości. - Ludzie, którzy zbrukali swoje ręce krwią niewinnych kobiet, ponoszą teraz zasłużoną karę. Czterech Jeźdźców Apokalipsy dokonuję aktu unicestwienia czarnych ziaren wśród naczynia pełnego białych. Moi słudzy łaskoczą anielskimi piórami owych ludzi, powodując ich śmierć. Kula ognia pochłonie ich ciała, nie zostawiając śladów demonicznych postępków. Nastanie praworządność i wiara w jednego Boga.
Klęczałem tak dłuższą chwilę. Krzyki i śmiech ustały, ale usłyszałem trzask płonącego ognia i poczułem swąd palonych ciał. Po chwili żar bijący z zewnątrz osłabł a wiatr zmniejszył swą siłę.
Podniosłem się z podłogi i wyjrzałem przez okno. Dojrzałem pod sobą ogromne pogorzelisko i dużą ilość ciał sproszkowanych na popiół.
Ognista kula oddalała się. Jeźdźcy wkroczyli w nią, pochłonięci płonącymi językami. Niebo znów stawało się brunatne przechodząc wkrótce w ciemny granat. Apokalipsa się wypełniła.
-" Tryumf dobra nad złem był nieunikniony" - pomyślałem, stojąc w oknie i patrząc w dal.
Zło czai się na każdym kroku...