Mefisto...diabeĹ czy anioĹ?
Padł rekord. Z taśm produkcyjnych fabryk w Polsce zjechało już 658,6 tys. aut. To aż 17 proc. więcej niż przed rokiem - wynika z raportu instytutu Samar, badającego rynek samochodowy. Produkujemy ich coraz więcej, bo jeździ nimi cała Europa.
Coraz więcej koncernów samochodowych otwiera swoje fabryki w naszym kraju. Dlaczego? Po pierwsze: bo jesteśmy tanią siłą roboczą w porównaniu z unijnymi sąsiadami. Po drugie - bo jesteśmy uznawani za świetnych fachowców: wszystko robimy niezwykle szybko, ale też dokładnie.
Tym sposobem, choć pod względem zarobków jesteśmy jednym z najbiedniejszych krajów Europy i trudno znaleźć kraj starej Unii z mniejszymi zarobkami niż nasze, z fabryk wyjeżdża coraz więcej nowiutkich samochodów: fiatów, opli czy volkswagenów.
Dla polskiej gospodarki to dobrze, bo wiele z aut jest eksportowanych, przynosząc zysk, a zachodnie koncerny zmniejszają bezrobocie przenosząc do nas swe zakłady. Ale przeciętny Kowalski powód do radości ma mizerny. Bo gdyby pracował w takiej samej fabryce na takim samym stanowisku np. W Wielkiej Brytanii, zarobiłby co najmniej dwa razy więcej.
Agnieszka Kozera - Dziennik.pl
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl katkaras.opx.pl
Coraz więcej koncernów samochodowych otwiera swoje fabryki w naszym kraju. Dlaczego? Po pierwsze: bo jesteśmy tanią siłą roboczą w porównaniu z unijnymi sąsiadami. Po drugie - bo jesteśmy uznawani za świetnych fachowców: wszystko robimy niezwykle szybko, ale też dokładnie.
Tym sposobem, choć pod względem zarobków jesteśmy jednym z najbiedniejszych krajów Europy i trudno znaleźć kraj starej Unii z mniejszymi zarobkami niż nasze, z fabryk wyjeżdża coraz więcej nowiutkich samochodów: fiatów, opli czy volkswagenów.
Dla polskiej gospodarki to dobrze, bo wiele z aut jest eksportowanych, przynosząc zysk, a zachodnie koncerny zmniejszają bezrobocie przenosząc do nas swe zakłady. Ale przeciętny Kowalski powód do radości ma mizerny. Bo gdyby pracował w takiej samej fabryce na takim samym stanowisku np. W Wielkiej Brytanii, zarobiłby co najmniej dwa razy więcej.
Agnieszka Kozera - Dziennik.pl