ďťż

Mefisto...diabeł czy anioł?

(1) Nie wywołuj wilka z lasu

Na tereny Mrocznego Imperium spadła niespotykana dotąd fala zła. Pewna czarownica żyjąca wśród wzgórz na południe od Fares przywołała demona, znanego pod imieniem Lucyfer. Dzięki magicznemu pierścieniowi, demon mógł przybierać postać wilka. Lucyfer zaczął pustoszyć okolicę, znacząc ją krwią swoich ofiar. Jednocześnie czarownica zaczęła gromadzić wokół siebie czcicieli demona i jego sługi. W okolicach Fares zaroiło się od wilków, wzrosło niebezpieczeństwo, ludzie bali się opuszczać wieś. Okoliczne wzgórza zaczęto zwać Wyjącymi, gdyż w każdą pełnię księżyca słychać było wycie wilków.
Sto lat później do wioski Fares przybył druid. Przy pomocy magii zdołał pokonać Lucyfera. Demon zniknął, lecz mógł powrócić, przyzwany przez czcicieli. Druid zostawił wskazówki, jak odnaleźć krąg i jak unieszkodliwić demona, gdyby temu udało się powrócić. Następnie udał się do Rinigen, aby pozbyć się pierścienia Lucyfera. Nigdy tam nie dotarł, został zabity przez wyznawców. Część z nich pozostała w okolicach Fares, aby chronić krąg i oczekiwać na powrót demona. Nie mogąc zniszczyć prac druida, ustawili kamienne tablice, które miały wprowadzić w błąd potencjalnych poszukiwaczy. Stworzyli też legendę o Wyjących Wzgórzach.
Dwieście lat później w Fares pozostało dwóch wyznawców. Dostali oni znak, że Lucyfer odzyskał siły i może powrócić. Warunkiem było odwrócenie kamienia ofiarnego w dniu, w którym Lucyfer został wywołany i ponowne poświęcenie przez krew ofiary.Wyznawcy czekali trzy lata, aż wreszcie w Fares pojawił się geolog. Wynajął on przewodnika, który opowiedział mu historię o niezwykłym kamieniu. Geolog odnalazł ów kamień. Podniósł go, uwalniając demona i stając się jego pierwszą ofiarą.
Lucyfer był jednak osłabiony i aby odzyskać pełną moc, musiał naznaczyć krwią wszystkie kamienie kręgu. Wokół Fares zaczęli ginąć ludzie...

(2) W imię wiary

Krople deszczu tłukły o ziemię. Woda ogarnęła całe Fares. Od kilku godzin lało nieprzerwanymi strugami. Wydawało się, że żaden podmuch wiatru nie jest wstanie poruszyć chmur wiszących nad okolicą. Nikt nie spostrzegł, że zapadła noc. Powietrze było wilgotne i przesycone dusznymi oparami.
W szopie, w której siedziałem, było niemal równie mokro i wilgotno, co na dworzu. Przez dziury w dachu woda ciekła na ziemię i na moją głowę. Nagle do środka wdarło się światło błyskawicy, która przecięła granat nieba. W jej upiornym blasku ujrzałem olbrzymią postać, która stanęła w progu, otwartych nie wiadomo kiedy drzwi. Zerwałem się na równe nogi.
- Schowaj się do środka, głupcze! - zawołałem. - Chcesz, żeby cię ktoś zobaczył?
Podbiegłem do olbrzyma, wciągnąłem go do wnętrza szopy i szybko zamknąłem drzwi. Pomruk grzmotu zagłuszył skrzypienie zawiasów.
- Siadaj, tam w kącie. - pokazałem mu miejsce.
Spoczął w milczeniu na wskazanym miejscu.
- Dlaczego umówiłeś się ze mną na tym odludziu? - spytałem.
- Słuchaj, Panie. - odpowiedział zdyszany. - Znasz napewno całą historię i wiesz, że trzeba schwytać czarownicę, która przyzwała demona. Wiem, jak ją schwytać, Panie. Ona, wraz z Lucyferem, składa ofiary w tajemnym kręgu na wzgórzach, niedaleko Fares. Musimy znaleźć się tam w chwili, gdy oboje będą znaczyć krwią kolejny kamień. To nasza jedyna szansa. Trzeba jednak uważać na demona. Jego wilcza powłoka ma siłę znacznie większą, niż może to się wydawać.
Sięgnął do torby, przewieszonej przez ramię, i wyjął z niej mały wisiorek.
- To amulet, Panie. Dzięki niemu twoje rany szybciej się zagoją, a w dodatku będziesz odporny na rzucanie zaklęć przez tą wiedźmę.
Chwyciłem wisiorek, ale w mrocznej szopie nie mogłem dostrzec, co przedstawia.
- Dziękuję ci za informacje w imieniu Inkwizytorium. - powiedziałem po chwili. - Ale niestety nie możesz mi pomóc. Sam udam się na Wyjące Wzgórza, aby zapobiec rozszerzającej się fali zła.
- Ależ Panie... - zaczął olbrzym.
- Nie. - przerwałem mu. - To niebezpieczna wyprawa, nie mogę nikogo narażać. Jestem ci wdzięczny za pomoc, dotąd nie mogliśmy sobie poradzić z tą sprawą. Pozwolisz jednak, że sam udam się do tajemniczego kręgu.
Podniosłem się z ziemi i ruszyłem do drzwi.
- Velgeroth! - usłyszałem za plecami. - Uważaj na siebie.
Kiwnąłem głową i wyszedłem w strugi ulewnego deszczu. Poraz kolejny niebo przecięła blada błyskawica. W jej blasku dostrzegłem, że amulet ma kształt wilczego kła...

Przedzierałem się przez gęstą puszczę od dłuższego czasu. Moje ubranie było śliskie jak skóra węża. Spływały po nim strużki wody, które wielkimi potokami spadały z granatowego nieba. Kierowałem się do miejsca, skąd dochodziło mnie co jakiś czas przenikliwe wycie wilka. Przecierałem twarz rękami, rzęsisty deszcz ciskał w oczy duże krople wody. Ze zmęczenia ledwo przebierałem nogami. Nie myślałem, że ta wędrówka będzie tak uciążliwa. Bez przerwy nogi zapadały się w grząskim podłożu.
Jeszcze przebyłem kawałek lasu, gdy wycie stało się wyraźniejsze. Dostrzegłem niewielką polanę, dookoła otoczoną kręgiem kamieni. Pośrodku stała młoda kobieta w czerwonej sukni. Po jej kruczoczarnych włosach spływała woda. Na jednym z kamieni leżała dziewczyna, zupełnie naga, a z jej serca płynęła strużka krwi. Obok czarownicy siedział ogromny wilk, którego wycie przecinało okolicę.
Rytuał ofiarny dobiegał końca. Wilk rzucił się na dziewczynę, i ku mojemu przerażeniu, rozerwał jej ciało na strzępy. Kawałki ciała zostały rozrzucone po całej polanie. Krzyknąłem na ten widok. Czarownica odwróciła się i spostrzegła mnie stojącego w gęstych zaroślach.
- Bierz go! - rzuciła rozkaz.
Rzuciłem się do ucieczki, ślizgając się na leśnej ściółce. Słyszałem za sobą zbliżający się charkot i odgłosy wilczych łap. Nagle na plecy skoczyło mi ogromne cielsko, zwalając mnie z nóg. Odepchnąłem wilka i dobyłem sztylet, ukryty w cholewie buta. Bestia ponownie rzuciła się na mnie, obnażając swoje przerażające kły, z których spływała krew. Chwyciłem jedną ręką za krtań, a drugą chciałem zadać cios. Wilk był silniejszy niż się spodziewałem. Przeciągnął pazurami po moim torsie, przecinając skórzany kaftan. Pojawiła się krwawa plama. Jego potężne kły miałem już tuż przed nosem. Zebrałem w sobie wszystkie siły jakie miałem i odrzuciłem bestię na bok. Podparłem się i uklękłem na ziemi. Dobyłem miecz z pochwy i zanim wilk zdążył się na mnie ponownie rzucić, ugodziłem go w tętnicę szyjną. Bestia upadła na trawę, jej żółte oczy zastygły nieruchomo.
Miałem świadomość tego, że zabiłem tylko powłokę. Demon opuścił ciało wilka i poszuka innej ofiary. Musiałem zająć się czarownicą. Ona znała sekret, jak unicestwić Lucyfera raz na zawsze.

(3) Nauka nie poszła w las

Rana na moich piersiach szybko się zagoiła i po pewnym czasie mogłem ruszyć na poszukiwanie wiedźmy. Dotarłem do kamiennego kręgu. Deszcz szybko zmywał krew, tworząc różową kałużę na środku polany. Rozejrzałem się, dokładnie oglądając wszystkie kamienie. W końcu dostrzegłem oddalający się ślad. Wydeptana trawa tworzyła coś w rodzaju ścieżki. Ruszyłem przed siebie, zagłębiając się w nieprzenikniony las.
Ulewa była coraz bardziej uciążliwa. Moje mokre ubranie chwytały gałęzie, które z trudem odpychałem. Interesował mnie tylko ślad, biegnący wzdłuż niedużego jaru, przecinającego las. Zwolniłem tempo marszu, gdyż podłoże stało się bardziej grząskie i buty zapadały się w ziemię. Niebo ponownie rozorała potężna błyskawica, która oświetliła niewielką chatę. W oknie dojrzałem nikły płomień świecy. Nagle aż podskoczyłem. Tuż obok zachuczał ogromny puchacz, który zerwał się z gałęzi i runął w dół, łapiąc małą mysz. Przystanąłem, chwytając się za serce. Otoczenie tej chaty nie wróżyło nic dobrego. Czarownica wiedziała jak odstraszyć nieproszonych gości.
Już miałem ruszyć w kierunku chaty, gdy nad głową usłyszałem ciche warczenie. Powoli odwróciłem wzrok i ujrzałem rozwartą paszczę wilka.
Nie zdążyłem zareagować. Zostałem powalony na ziemię. Chwyciłem wilka za krtań, próbując dusić. Zwierzę chwyciło zębami za ramię, z którego trysnęła krew. Poczułem ciepłą strużkę, spływającą po ręku. Zacisnąłem mocniej palce na szyi wilka, aż z jego gardzieli wydobyło się przerażające charczenie. Odrzuciłem go w trawę i z trudem chwyciłem do całej ręki miecz. Krew z rany powoli zaczynała krzepnąć, tworząc na skórze ciemnoczerwoną skorupę.
Zwierzę ponownie rzuciło się na mnie. Uchyliłem się przed ogromnymi kłami i zadałem cios w kark upadającego wilka. Bestia padła martwa, obnażając zakrwawione zęby.
Poruszyłem ręką. Bark nie miał przeciętych mięśni, mogłem zginać palce. Kaftan w rozciętym miejscu zmienił barwę z czarnego na bordowy.
Zmęczony, schowałem miecz i podszedłem pod okno drewnianej chaty. Zajrzałem do wnętrza, ale nikogo nie spostrzegłem.
Obszedłem budynek dookoła i zauważyłem z tyłu drugie drzwi. Sztyletem podważyłem skobel i wszedłem do środka. Rozejrzałem się na boki i udałem się do pomieszczenia, gdzie płonęła świeca. Tutaj również nikogo nie dostrzegłem.
" Gdzie ona się podziała?" - pytałem sam siebie. -"Przecież nie zapadła się pod ziemię."
Zajrzałem do kociołka, zawieszonego nad paleniskiem. Był pusty, choć poczułem woń jakiejś dziwnej substancji.
Podłogę przykrywała rozciągnięta skóra wilka. Wszedłem na nią i pod nogą poczułem jakieś kółko. Odsunąłem skórę i zobaczyłem metalowy uchwyt oraz prostokątną rysę w posadzce. Chwyciłem za kółko i odchyliłem klapę. Moim oczom ukazały się drewniane schody, zakręcające pod podłogę. Znaczył się na nich mokry ślad butów.
"Tam się skryłaś, wiedźmo." - pomyślałem z tryumfem. Ale odrazu zdwoiłem ostrożność. Nie wiedziałem jakie pułapki czekały na mnie w podziemiach.
Chwyciłem ze stołu płonącą świecę i zsunąłem się na schody. Zrobiłem kilkanaście kroków w dół, gdy przede mną ujrzałem długi korytarz. Poczułem wilgoć i zapach stęchlizny. Ściany były zrobione z kamienia, ale woda spowodowała, że ręce ślizgały sie na nich pod każdym dotykiem. Przeszedłem kilka metrów. Korytarz rozdzielał się na dwie odnogi. Skręciłem w lewo. Dotarłem do drewnianych drzwi. Zajrzałem do wnętrza i moim oczom ukazała się obszerna cela, na środku której stał lakierowany stół z pentagramem. Na blacie umieszczone były cztery złote klamry w kształcie ludzkich dłoni. Na stole pod ścianą zauważyłem kilka sztyletów, jakieś naczynia, zapewne na krew ofiar.
Pchnąłem drzwi, które otworzyły się z cichym piskiem. Pierwszy rzut oka wystarczył, abym podjął decyzję, że schwytaną czarownicę tutaj będę przesłuchiwał.
Wyszedłem z celi i skierowałem się do drugiej odnogi korytarza. Dotarłem nią do dużej jaskini wykutej w skale. Na jej dnie rozciągało się obszerne jezioro. Wilgoć, jaka tu panowała, była jeszcze większa niż w korytarzu. Zszedłem powoli po stromej ścianie nad brzeg jeziora. Po drugiej stronie stała młoda kobieta w czarnej sukni. Obok niej na ziemi siedział duży wilk.
- Znalazłeś mnie, księżulku! - odezwała się z pogardą w głosie. - Ale nic ci z tego nie przyjdzie. Jesteś za słaby jak na moje zdolności.
- To się okażę, wiedźmo! - krzyknąłem podirytowany. - Mój Pan jest potężniejszy od twojego. Poddaj się odrazu, zanim będzie za późno.
- Nie rozśmieszaj mnie, klecho! - krzyknęła ze złością. To mówiąc, wypowiedziała jakieś zaklęcie i skierowała dłonie w moją stronę. Poczułem silne uderzenie w brzuch i upadłem na ziemię.
- Sam widzisz, że nie masz szans. - powiedziała z wyższością. - Lepiej odejdź, jak nie chcesz swojej śmierci.
Leżałem, oszołomiony nagłym ciosem. W myślach wzywałem swego Pana. Poczułem narastający ból, Anioł zbliżał się. Ziemia zaczęła drżeć, na jeziorze pojawiły się drobne fale. Mrok jaskini rozświetlił ostry blask, który porażał swoją bielą wrażliwe oczy. Przymknąłem je, bo światło rozpraszające mrok było nie do zniesienia. Usłyszałem wycie wilka, które po chwili przerodziło się w przenikliwy jęk. Mych uszu dobiegł krzyk czarownicy, który tak samo szybko ucichł jak się pojawił. Poprzez zamknięte oczy zauważyłem, że blask zanika. Podniosłem powieki. Nad brzegiem jeziora leżał martwy wilk, z dużym otworem w brzuchu, przez który wypłynęły ociekające krwią wnętrzności. Obok, na ziemi spoczywała kobieta ze związanymi na plecach rękami i kneblem na ustach.
"Dziękuję ci Panie za kolejną pomoc w obronie wiary." - pomyślałem.
Ciało wilka wrzuciłem do jeziora, które od krwi zabarwiło się na czerwono. Czarownicę chwyciłem za ręce i po krótkiej szarpaninie zarzuciłem ją sobie na ramię. Udałem się do ofiarnej celi, gdzie uwięziłem na stole dziewczynę, przypinając jej nogi i ręce złotymi klamrami...

(4) Dluga sesja

Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do stołu. Zdjąłem knebel z ust dziewczyny.
- Czego chcesz?! - syknęła ze złością.
- Chcę wiedzieć, gdzie jest magiczny pierścień, który pozwala demonowi przybierać postać wilka? - powiedziałem spokojnie.
- Nic ci nie powiem. - rzekła pewna siebie. - Jestem odporna na ból.
- Domyślam się. Twój demon dał ci długowieczność, dlaczego miałby nie uodpornić na ból. Znam jednak metody, które nie pozostawiają ran na ciele, a są być może skuteczniejsze.
- Co masz na myśli? - zaciekawiła się dziewczyna.
- Zobaczysz. Mogę ci tylko obiecać, że będzie śmiesznie.
Wyjąłem z kieszeni dwa czarne pióra. Położyłem je na stole, obok czarownicy, i podszedłem do stóp dziewczyny. Powoli zdjąłem jej buty, odsłaniając zgrabne i aksamitne podeszwy.
- Co zamierzasz? - pytała coraz bardziej przerażona.
- Będę cię łaskotać, aż powiesz mi, gdzie jest pierścień. - odrzekłem, biorąc do rąk pióra.
- Chyba nie mówisz poważnie? - krzyknęła ze strachem. - Chyba nieee...!
Urwała wybuchem śmiechu, jaki wydobył się z jej ust, gdy zacząłem powolnym ruchem krążyć po jej bosych stopach. Muskałem pięty, i przez śródstopia przejeżdzałem piórami do palców. Wkładałem pióra pomiędzy palce stóp, co powodowało jeszcze głośniejszy śmiech dziewczyny. Czasami kłułem ją szpiczastą stroną piór, rysując na podeszwach duże kręgi.
Czarownica krzyczała i śmiała się, rzucając ciałem na boki. Sądząc po jej zachowaniu, miała już dość. Postanowiłem jednak kontynuować, aby nabrała większej ochoty do mówienia. Łaskotałem ją nadal, tym razem palcami drażniąc jej bezbronne stopy. Opuszkami penetrowałem każdy skrawek jej aksamitnej skóry, wydobywając z dziewczyny kolejne salwy śmiechu.
Po jakimś czasie przerwałem. Dziewczyna opadła na stół i ciężko oddychała. Po jej policzkach ciekły strużki łez.
- No więc jak będzie? - spytałem, gdy odpoczęła chwilę. - Dowiem się wszystkiego?
- Idź do diabła! - warknęła resztką sił.
- Nie takiej odpowiedzi się spodziewałem. - powiedziałem, kierując się do jej pach. Rozerwałem suknię, odsłaniając brzuch i wrażliwe miejsca pod pachami.
- A jakiej, ty skurwielu?! - krzyknęła w bezsilności.
- Nauczę cię pokory, ty głupia dziewko! - odrzekłem, zirytowany jej tonem.
Wbiłem jej palce pod żebra i zacząłem energicznie łaskotać. Palcami krążyłem po jej odsłoniętym brzuchu i po bokach. Drażniłem mięśnie wokół pępka i na granicy pach i boków. Czarownica szarpała się w więzach i przeklinała mnie pomiędzy kolejnymi wybuchami śmiechu. Nie zważałem na to. Jej stosunek do mnie i obrażanie Boga tak boleśnie odczuwałem, że miałem ochotę zamęczyć tą dziewczynę na śmierć. Łaskotałem ją bez przerwy, nie dając jej czasu na złapanie oddechu. Dziewczyna zrobiła się czerwona na twarzy i po jakimś czasie przestała się nawet rzucać. Leżała w bezruchu, śmiejąc się i krzycząc bezradnie.
Po godzinie tortur postanowiłem dać jej odpocząć. Oderwałem palce od jej wymęczonego ciała.
- No i jak? Będziesz gadać? - spytałem znużony tym przesłuchaniem.
- Zapomnij! - wydusiła z siebie.
- Mamy sporo czasu. - zauważyłem.- Możemy ciągnąć tą sesję jeszcze kilka godzin. Ja jestem cierpliwy.
- Nie zbliżaj się do mnie, ty bydlaku! - krzyknęła, widząc, że podchodzę do jej stóp.
- Zwróciłem uwagę, że twoje podeszwy bardziej reagują na dotyk niż brzuch. Zatem im poświęcę więcej czasu. - powiedziałem, przejeżdżając palcami przez środek stóp.
- Nieee! Zostaw mnie wreszcie w spokojuuu! - kolejny gromki śmiech wypełnił celę.
Ponownie łaskotałem jej bose podeszwy, tym razem zwiększając intensywność ruchu palców i drażniąc bardziej wrażliwe miejsca. Muskałem śródstopia i miejsca tuż pod palcami, zatrzymując się przy nich na chwilę. Dziewczynę doprowadzało to do szału i jeszcze większego śmiechu. Jej histeryczny krzyk odbijał się gromkim echem od kamiennych ścian celi.
- Przeeestaaań! Powiem wszyyystkooo! - błagała poprzez śmiech i łzy.
- Mów! - rozkazałem, nie przerywając łaskotania.
- Ale ja już nie mogę! - krzyknęła.
Przerwałem tortury. Cierpliwie poczekałem, aż dojdzie do siebie.
- No słucham! - zajrzałem jej w oczy, pokryte łzami.
- Pierścień leży na górze w domu. W szufladzie komody, pierwszej od dołu.
Wyszedłem szybkim krokiem i wydostałem się schodami na górę. Odnalazłem magiczny pierścień. Położyłem go na podłodze i rękojeścią miecza rozbiłem osadzony w nim rubin. Czar prysł, demona w postaci wilka można było już zabić.
Wróciłem do celi. Podszedłem do stołu pod ścianą i wziąłem palącą się świecę. Przewróciłem ją na lakierowanym stole obok czarownicy. Stół zajął się, a po chwili również ubranie dziewczyny.
Wybiegłem z celi, słysząc za sobą wrzaski palonego ciała.
Opuściłem chatę, która po paru minutach stanęła w ogniu. Pobiegłem przed siebie, kierując się do kamiennego kręgu...

(5) Ostateczna rozgrywka

Po długiej wędrówce, przemoczony do szpiku kości, dotarłem do tajemniczego kręgu. Skryłem się w gęstych zaroślach, czekając na pojawienie się demona. Trząsłem się z zimna i ciągle padającego deszczu. Narzuciłem na głowę kaptur, aby chociaż głowę osłonić od grubych kropel, ciskanych przez wiatr. Z tego zmęczenia juz prawie zasypiałem, gdy nagle usłyszałem za sobą zbliżające się kroki i szelest liści. Wyczułem obecność jakiegoś zwierzęcia. Chwyciłem miecz i mocno ścisnąłem jego rękojeść. Palce od uchwytu zrobiły się aż białe. Strach podszedł mi do gardła i z trudem przełknąłem ślinę.
Powoli odwróciłem głowę. Potężna błyskawica rozjaśniła niebo i ujrzałem przed sobą rozwartą paszczę wilka i groźne żółte ślepia. Bestia skoczyła na mnie tak niespodziewanie, że upuściłem miecz. Upadliśmy w miękką trawę z chlupotem. Woda sięgała już niemal kostek. Zanim zdążyłem się podnieść wilk znajdował się tuż nade mną i sposobił się, aby wbić kły w moją krtań. Przekręciłem się na bok, dobywając sztylet ukryty w bucie. Zwierzę skoczyło na mnie, wbijając zęby w lewe ramię. Zawyłem z bólu. Po ręku zaczęła płynąć ciepła krew. Korzystając z okazji i tracąc na to resztę sił, pchnąłem sztyletem wilka pomiędzy oczy. Grube cielsko zwolniło uścisk na moim ręku i zwaliło się na ziemię.
Odsunąłem się o kilka kroków i oddychałem ciężko. Walka, jak i dotkliwa rana, porządnie mnie osłabiły.
Leżałem tak dłuższą chwilę, smagany strumieniami wody. Nic nie zapowiadało końca burzy. Krew przestała sączyć się z rany, powoli odzyskiwałem siły.
Wziąłem do ręki amulet w kształcie wilczego kła.
"Tym razem również i ty uratowałeś mi życie." - pomyślałem z ulgą.

Powróciłem do Fares, gdzie na wieść o zażegnaniu niebezpieczeństwa urządzono przyjęcie. Wszyscy jedli, pili, śmiali się, radując z mojego sukcesu.
Ale ja siedziałem z boku zamyślony.
"Ile jeszcze zła kryje się w tym mrocznym świecie? Ile jeszcze pracy, aby osiągnąć spokój?"

(6) Epilog

Została jeszcze do załatwienia sprawa dwóch wyznawców, którzy po śmierci czarownicy, zaszyli się w jakiejś kryjówce. Nie mogłem pozwolić na to, aby próbowali w inny sposób wywołać demona. Pierścień został zniszczony, ale nigdy nic nie wiadomo.
W tym celu udałem się do przełożonego, który dał mi do pomocy czterech zbrojnych strażników. Postanowiliśmy udać się do kamiennego kręgu, po drodze przeczesując spory kawałek otaczającego go lasu.
Pogoda nadal nie była najlepsza. Przestał co prawda padać deszcz, ale zrobiło się parno i duszno. Po długiej jeździe przez gęsty las, spociliśmy się tak, że porobiły się na skórze czerwone ślady. W końcu zmęczeni dotarliśmy do celu podróży.
Zsiedliśmy z koni, które przywiązaliśmy do pni drzew. Sami rozpaliliśmy mały ogień i obsiedliśmy go dookoła. Postanowiliśmy zaczekać, gdyż mieliśmy nadzieję, że wyznawcy zjawią się w kręgu wcześniej czy później.
Zapadła noc. Poczuliśmy drobne kropelki deszczu, które powoli zaczynały spadać na nasze skórzane płaszcze i kaptury. Ułożyłem się na boku, próbując zasnąć. Obok słyszałem posapywania śpiących strażników.

Obudził mnie szelest liści, dobiegający z gęstej ściany krzaków.
"Co to może być?" - pomyślałem chwytając rękojeść miecza.
Szum wiatru i drobny deszcz niwelował wszelkie odgłosy, ale ja zbyt dużo życia spędziłem w tym dzikim lesie, aby nie słyszeć nawet najdrobniejszych odgłosów.
Chciałem się podnieść, ale nagle czyjeś dłonie chwyciły mnie za szyję i zaczęły dusić. Próbowałem poluzować uścisk, ale ręce jeszcze bardziej zacisnęły się na mojej krtani. Zaczęło mi brakować tchu. Przed oczami pojawiły się ciemne plamy, czułem, że tracę przytomność.
Nagle uścisk zelżał. Za plecami napastnika pojawił się olbrzym, którego spotkałem w szopie na odludziu. Chwycił on nieznajomego za kark i skręcił go jednym szybkim ruchem. Trzasnęły łamane kości i ciało mężczyzny bezwiednie upadło na ziemię.
Z trudem podniosłem się z trawy. Podszedłem do swoich towarzyszy i, ku memu przerażeniu, dostrzegłem krwawe rany na ich szyjach. Wszyscy czterej mięli podcięte gardła.
- Co tu się dzieje do cholery?! - spytałem, niedowierzając w to co widziałem.
- To wyznawcy, którzy utrzymali się przy życiu, Panie. - powiedział olbrzym. - Jednego właśnie zabiłem. Drugi uciekł, ale raniłem go, więc powinniśmy znaleźć go po śladach.
- W tym mroku i deszczu? - spytałem z ironią.
- Mam bardzo dobry wzrok. Nawet widzę w ciemnościach i to na sporą odległość. - pochwalił się.
- Zatem ruszajmy, bo nam umknie ten morderca!
Zagłębiliśmy się w las. Szedłem kilka kroków za olbrzymem, który podążał w ciemnościach w takim tempie, jakby podróżował w dzień. Nawet nie zahaczył o żaden wystający korzeń ani nie potknął się o ścięty pień drzewa.
Po pewnym czasie dotarliśmy do szopy, w której poznałem olbrzyma. Drzwi były uchylone, z wnętrza dochodziło ciche sapanie.
Podeszliśmy bliżej. Zajrzałem do środka szopy. Pod ścianą, na wiązce słomy, spał mężczyzna w skórzanym płaszczu. Na ziemi, obok niego, leżał drewniany pentagram ze złotymi znakami.
- Bierzemy go żywcem. - szepnąłem do olbrzyma.
Skinął głową i wślizgnął się do wnętrza szopy. Podszedł do śpiącego mężczyzny i wyjął zza pasa drewnianą pałkę. Zaskrzypiała stara podłoga, która obudziła wyznawcę. Zanim olbrzym zadał cios, mężczyzna zerwał się z ziemi i ruszył do uchylonych drzwi. Wybiegł na dwór w strugi padającego deszczu. Gdy tylko przekroczył próg szopy podstawiłem mu nogę i runął jak długi na ziemię w kałużę błota. Za nim rzucił się olbrzym, wskakując na wyznawcę i przygniatając go swoim ciałem. Rozpoczęła się szamotanina i walka w gęstym błocie. Olbrzym był jednak znacznie silniejszy i po chwili mężczyzna leżał nieprzytomny, smagany strugami wody. Pomogłem olbrzymowi związać jeńca i razem odstawiliśmy go do Inkwizytorium.
Podziękowałem pomocnikowi za działania w imię wiary i unieszkodliwienie wyznawców. Nigdy więcej już się nie spotkaliśmy.
Więzień został oskarżony o uprawianie niedozwolonych praktyk i wywoływanie demonów. Poddany został ciężkiemu śledztwu, w wyniku którego, po długiej sesji tortur, zmarł. Na stosie spalono martwe ciało, aby tradycji stało się zadość.
A ja miałem już do rozwikłania kolejną zagadkę...
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katkaras.opx.pl