ďťż

Mefisto...diabeł czy anioł?



Ministerstwo Sprawiedliwości zarzuca katowickiemu stowarzyszeniu Wokanda, że pieniądze, które ma przeznaczać na pomoc poszkodowanym w wypadkach drogowych, wydaje na pensje i utrzymanie biura.

Wokanda zajmuje się pomocą prawną dla osób poszkodowanych w wyniku błędów lekarskich oraz ofiarom wypadków drogowych i katastrof budowlanych. Jej pracownicy organizują dla nich zajęcia rehabilitacyjne oraz prowadzą przed sądem sprawy o odszkodowania. Stowarzyszenie liczy ponad 400 członków, w tym 70 osób, które przeżyły pod zawaloną halą wystawową Międzynarodowych Targów Katowickich lub straciły w tej katastrofie bliskich. Utrzymuje się przede wszystkim z nawiązek wyegzekwowanych przez sądy w całym kraju od pijanych kierowców lub sprawców wypadków drogowych. Dwa lata temu było tego prawie 800 tys. zł. W styczniu 2008 roku Ministerstwo Sprawiedliwości skontrolowało sposób wydania tych pieniędzy i zarzuca Wokandzie, że prawie połowa tej kwoty poszła na cele, które nie mają bezpośredniego związku z pomocą dla ofiar.

- Z tych pieniędzy płacono pensje pracownikom stowarzyszenia i regulowano opłaty za materiały biurowe, listy, usługi telekomunikacyjne, paliwo, wodę, prąd, ulotki i plakaty - wylicza resort sprawiedliwości. Kontrolerzy zarzucają też Wokandzie, że w sprawozdaniu z działalności nie ujęła wszystkich otrzymanych darowizn. Z tego powodu Zbigniew Ćwiąkalski, minister sprawiedliwości, złożył wniosek o wykreślenie Wokandy z listy organizacji społecznych, na rzecz których sądy mogą zasądzać nawiązki. Jeżeli do tego dojdzie, stowarzyszenie prawdopodobnie przestanie istnieć.

Marcin Marszołek, prezes Wokandy, złożył skargę do wojewódzkiego sądu administracyjnego i domaga się zmiany decyzji ministra. Podkreśla, że zarzuty stawiane przez kontrolerów to czysta złośliwość. - Nie kwestionowali np. organizacji hydroterapii w naszym centrum, lecz wyłącznie wydatki za wykorzystaną podczas niej wodę i prąd. Pewno te zabiegi miały odbyć się na sucho - mówi Marszołek.

Przyznaje, że w sprawozdaniu przygotowanym na potrzeby kontroli nie ujęto wszystkich darowizn. Wynikało to jednak z faktu, że w styczniu nie wszystkie wpłaty były zaksięgowane. Wiele z nich trafiło bowiem na konto Wokandy bez podania sygnatury sprawy i prawnicy musieli sprawdzać, kto i za co wpłacił te pieniądze. - To zarzut czysto biurokratyczny, bo w bilansie rocznym ujęte były wszystkie kwoty - mówi Marszołek. Przyznaje jednak, że brał 15 procent od każdej wpłaconej nawiązki. - To było jednak wynagrodzenie za prowadzone przeze mnie sprawy, a nie prezesowska pensja - tłumaczy.
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katkaras.opx.pl