ďťż

Mefisto...diabeł czy anioł?

Panu Piotrowi ze Słupska rozbito samochód. Sprawca miał ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej, ale słupszczanin i tak musiał dopłacić do odszkodowania z własnych pieniędzy: za naprawę i auto zastępcze. Z ubezpieczycielem zmaga się już od czterech miesięcy.

Chciałem załatwić sprawę bezproblemowo i zarazem zminimalizować moje straty - mówi. - Dlatego zdałem się na fachowców. Wygląda jednak na to, że u nas bezproblemowo po prostu się nie da.

Żyje z jazdy

Pan Piotr prowadzi małą firmę, współpracując z siecią telefonii komórkowej. Wynagradzany jest od liczby punktów, które odwiedzi, musi więc dużo jeździć. Wykorzystuje prywatnego, siedmioletniego Fiata Bravę z dieslem 1.9, kupionego jako auto używane kilka lat wcześniej. To współwłasność jego i ojca.

6 kwietnia br. podczas jednej z podróży pana Piotra w jego Bravę wjechał samochód, którego kierowca wymusił pierwszeństwo. Miał OC w Link4. - Na początku szło sprawnie - opowiada pan Piotr. - Link przejął odpowiedzialność za szkodę, odholował auto kilkadziesiąt kilometrów do wybranego przeze mnie warsztatu i zgodził się na rozliczenie bezgotówkowe, bez mojego finansowego udziału. Miałem tylko odebrać naprawiony samochód. Ale wtedy okazało się, że muszę dopłacać własną forsę!

Odszkodowanie mniejsze od szkody

Pojazd miał uszkodzony przód: zderzak, maskę, błotnik, lampy. Pan Aleksander, ojciec Piotra i współwłaściciel Bravy, pamięta, że pierwsza kalkulacja naprawy, jaką dostali od Linku, opiewała tylko na 4.000 złotych. W autoryzowanym serwisie zrobili swoją. Wyszło, że naprawa pochłonie dwa razy więcej. Link przełknął tę pigułkę, ale... nie całą. Po naprawie okazało się, że aby odebrać z ASO gotowe auto, właściciele muszą dopłacić serwisowi 500 zł, ponieważ likwidator Linku wykrył, że Brava miała wcześniej stłuczkę i zderzak był szpachlowany. Potrącił 50 procent wartości. - A diler zamontował nowy. Te pół zderzaka musieliśmy więc sfinansować my - mówi pan Piotr.

Jeszcze gorzej poszło z autem zastępczym. Słupszczanin zaraz po szkodzie prosił o nie ubezpieczyciela, ale nie dostał odpowiedzi. Jak mówi, nie mógł pozwolić sobie na zaniedbanie pracy. Pożyczył auto od znajomego. Umówili się na 200 zł za każdy dzień. - Naprawa trwała 22 dni, wyszło 4.400 zł. Już dawno wysłałem im umowę zawartą ze znajomym i wezwanie do pokrycia związanych z nią kosztów, ale pieniędzy wciąż nie ma.

Ubezpieczyciel bada

W Linku wyjaśniają, że co do zderzaka, musiało być tak, że trzeba było za niego dopłacić.

- Ten szpachlowany nie był wart tyle, ile wstawiony nowy. A odszkodowanie pokrywa tylko wartość poniesionej straty, nie może być przyczyną wzbogacenia się - tłumaczą.

Sprawa pojazdu zastępczego, jak się dowiedzieliśmy w Linku, w dalszym ciągu jest badana.

- Mamy obowiązek zapewnić auto zastępcze tylko na czas technologicznie niezbędny na wykonanie naprawy - wyjaśnia Jadwiga Stocka, szefowa działu likwidacji szkód w Link4. - Jeśli naprawa trwała dłużej, za ponadplanowe dni poszkodowany może wystąpić z roszczeniem do warsztatu, nie do nas.

Ale nie tylko kwestie technologiczno-czasowe wyjaśniane są w Linku. Ponieważ firma nagrywa wszystkie rozmowy z klientami, dokładnie przeanalizowano taśmy z wypowiedziami pana Piotra. Podobno w jednej z nich wygadał się, że... nie ma umowy na wynajęcie auta zastępczego.

- Wystąpiliśmy więc do tego pana z prośbą o dodatkowe wyjaśnienia i dowody, że rzeczywiście zapłacił tyle za ten wynajęty samochód - dowiedzieliśmy się w Linku.

Wykorzystują niewiedzę!

Krystyna Krawczyk, dyrektor Biura Rzecznika Ubezpieczonych w Warszawie, dziwi się tak długotrwałym badaniom.

- Skoro od początku było wiadomo, że poszkodowany prowadzi działalność, ubezpieczyciel sam powinien natychmiast go poinformować, co trzeba wykazać, ubiegając się o rekompensatę za auto zastępcze, a nie wykorzystywać jego niewiedzę! - zaznacza. - Brak formalnej umowy? Nie ma znaczenia. Mogła początkowo być ustna i dopiero później sformalizowana pisemnie dla potrzeb ubezpieczyciela.

Zdaniem pani dyrektor, kontrowersyjne jest też obciążanie poszkodowanego dopłatą za nowy zderzak. Przywołała wyroki sądowe, z których wynika, że ubezpieczyciele powinni finansować wymianę zużytych części nowymi, jeśli wymaga tego normalna technologia naprawy.

- Auto powinno być przywrócone do stanu poprzedniego, i kwita - konstatuje K. Krawczyk.

Pan Piotr na 500 zł dopłaty za zderzak machnął już ręką. Ale w rewanżu zamierza domagać się od Link4 dopłaty do odszkodowania za utraconą wartość rynkową swojego auta.

- O tym, że to mi się należy, też mi oczywiście nie powiedzieli - zżyma się.

Coś się ruszyło

Jest szansa, że niekorzystne dla poszkodowanych procedury likwidacji szkód komunikacyjnych z OC, stosowane przez firmy ubezpieczeniowe, zostaną wkrótce ukrócone. W sierpniu pierwsze postępowanie w takiej sprawie wszczął Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Na jego celowniku jest PZU.

Chodzi o narzucanie poszkodowanym rozliczania szkód w trybie szkody całkowitej (poszkodowany otrzymuje wówczas tylko różnicę między wartościami auta przed i po wypadku) oraz narzucanie stosowania tańszych części nieoryginalnych i tzw. zamienników. Przypomnijmy: PZU wprowadziło taki komputerowy program likwidacji szkód rok temu. Wtedy opisaliśmy perypetie niezależnego rzeczoznawcy Piotra Korobczuka, który w jednym z branżowych pism napisał wprost, że nowy program likwidacyjny służyć będzie pomniejszaniu odszkodowań na niekorzyść poszkodowanych. Twórcy programu zagrozili mu za to procesem sądowym ("Herezja Korobczuka", "GS" nr 1.051 z 11.11.2005 r.). Teraz to jednak PZU ma problem z UOKiK-iem. Urząd może nakazać firmie zmianę procedur i ukarać ją wysoką grzywną.

[Giełda Samochodowa]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katkaras.opx.pl