ďťż

Mefisto...diabeł czy anioł?

Znalazłam dziś bardzo ciekawy artykuł, który mnie zainteresował. Myślę, że i Was zaciekawi spojrzenie młodej polonistki na pracę w szkole, polecam

******************************************************************************

Rok niebezpiecznego życia (w szkole)

Autentyczne wspomnienie absolwentki polonistyki, która postanowiła uczyć w szkole. Wystarczyło kilka miesięcy, by zrozumiała, że szkoła w zakazanej dzielnicy nie jest miejscem dla młodych, naiwnych polonistek.

Sierpień. Mianownik: Dobre chęci

Dałam sobie rok na sprawdzenie, co znaczy być nauczycielem. Mniemałam, że sprawa jest prosta: trzeba wejść w rolę dostępnego autorytetu. Być w pobliżu, ale ciut wyżej - z racji większej wiedzy i doświadczenia. Imponować i budzić respekt, ale nie onieśmielać. Wspierać i rozumieć, ale stawiać wyzwania. A w szczególności: doprowadzić do licznych młodzieńczych zakochań w literaturze, filmie i teatrze. Żeby nigdy w życiu nie próbowali na polskim przysypiać, bo - do licha, klnę się na ducha Morsztyna! - polski to prawdziwie odjazdowa rzecz.

Na uniwerku utarło się, że specjalizacja pedagogiczna to zabezpieczenie na wyjątkowo czarną godzinę. Nikt z młodych, zdolnych, pełnych życia nie tęsknił do roli podpory oświaty. A szkoda. Mogło z nas być paru porywających Mr Keatonów wodzących młodzież po dzikich ostępach, by czytać wiersze Byrona. Bo są otwarci, ambitni, pełni pasji. Najlepsi sprzedawcy cudów nauki, najlepsi starsi bracia do dawania wzoru i mówienia: "Dasz radę!", najlepsi mediatorzy w delikatnych sytuacjach.

Pomyślałam więc: Czemu nie ja? Ruszyłam na misję, a ponieważ nie miałam znajomości, efekt poszukiwań mógł być jeden: zespół szkół. Dzielnica zakazana.

Wrzesień-październik. Teorie prawie legły w gruzach

Istnieje coś takiego jak fenomen klasy. Niektóre są czarujące, jak maturalna o profilu mechanicznym. Sami mężczyźni. W dobrym, starym stylu. Zawsze dbają o kredę, podsuwają krzesło. Ciekawi świata, sympatyczni, inteligentni. Szkoda wielka, że mają alergię na losy Cezarego Baryki, które nie wydają im się równie pasjonujące jak przygody Spidermana. Baryka mało kogo zachwyca, ale co poradzić na lekturę obowiązkową? Panowie mają i na to sposób - chronicznie wagarują. Potem tłumaczą się z wdziękiem. Mimo drobnych wad są moją jedyną osłodą. W trzech innych klasach jakoś wytrzymuję, choć nie tak miało wyglądać moje zarabianie na chleb - bo o misji po kilku tygodniach wolę nie wspominać.

Lodowaty dreszcz biegnie mi po plecach, gdy mam iść na lekcję w jednej z dwóch pierwszych klas. Nie wiem, której z nich bardziej nie cierpię. Chyba tej, gdzie wszyscy się nienawidzą i na wyścigi podają długopisy, kiedy mam komuś postawić jedynkę. Nie pojmuję! Czy jestem z innej epoki, z mitycznej arkadii, kiedy to w podobnych okolicznościach pojękiwało się gremialnie: Pani profesor, proszę dać mu szansę, on się nauczy? To było normą, a tu wydaje się frajerstwem.

Nikt nie pamięta o koleżeństwie w tej klasie, gdzie niewyględne dziewczynki ustawicznie obrzucane są inwektywami przez zjarane w solariach koleżanki. Gdzie jeden chłopiec o zaburzonej psychice nie może usiedzieć w miejscu, mamrocze pod nosem przekleństwa, wali pięściami w blat albo znienacka bije przygodne ofiary, a drugi spluwa pod stół, patrzy wyzywająco, a po zwróconej uwadze chwyta teczkę i z hukiem wychodzi z klasy. A reszta się śmieje. Jak hieny zadowolone, że wkrótce będą mogły skonsumować trupa. Tam nie jest potrzebny polonista i sonety Petrarki, lecz pedagog, psycholog, a nawet psychiatra.

Co robić, Siłaczko? Rozmawiam z wychowawcą. Poczciwy starszy pan patrzy na mnie jak na głupią. O co mi chodzi? Przecież to normalne. Przez wzgląd na mą młodość i brak doświadczenia wybacza gafę, którą właśnie popełniłam. Bo przecież chciałam zamieszać w bagnie - a tego się nie robi! - Kto ma miękkie serce, musi mieć twardy tyłek - wyłuszcza po mentorsku. Rozumiem. Zapisuję w pamięci maksymę. Wiem, że naszą rozmowę pochłonie martwa cisza. Nad uczniami nie warto się rozczulać, bo się oberwie od dyrekcji. Heroldów złych wieści rozwala się w szkołach na miejscu. Boscy dzierżyciele gabinetu z sekretarką nie lubią wszak, by im zakłócać spokój. Niech więc bagienko stoi zaizolowane naturalną, śliską błonką - w ten sposób prawie wcale nie śmierdzi! A kto wrażliwy, niech wsadzi nos w pokrzywy!

A może bardziej nie lubię tej klasy, w której przydałby się seksuolog? Tej złożonej z 30 chłopa w epicentrum burzy hormonalnej, którzy pytają, czy mam chłopaka i czy uprawiamy seks. Hormonalni porozumiewają się hieroglifami wulgaryzmów, oglądają pisma porno, grają w karty z wizerunkami biuściastych pań. Nieliczna frakcja Niewiniątek też się nie uczy, lecz umila sobie czas lekcji pokopywaniem piłki. Są szalikowcami i kibicami Legii. Podczas zajęć o antyku głośno przeklinają, roztrząsając wiadomości sportowe. Muszę więc krzyczeć: - Achilles! Odyseusz! Prometeusz! - zawodzę niczym dworcowy sekciarz usiłujący skłonić podróżnych do dywagacji o życiu pozagrobowym. Klapa, widać towar niechodliwy. Samej z siebie chce mi się śmiać.

Ale właściwie na co się skarżę? Przecież nie włożyli mi kubła na głowę, nie zadarli spódnicy, nawet nie tknęli celowo wulgarnym słowem. Nie jest źle! Warto raczej rozważyć, czemu zawdzięczam zaszczyt przetrwania? Może darowano mi, bo nie odpowiadam na durne pytania, tylko jak zacięta płyta wykrzykuję te swoje rozpaczliwe hasła? Trzymam się planu jak trener przyjętej strategii. Kibic docenia zaś determinację zawodnika, który sam jeden w 90. minucie sprzedanego meczu uparcie szarżuje na bramkę. Odyseusz moją piłką! Prometeusz drybluje, choć bez wątroby, do ostatniego gwizdka!

Listopad-grudzień. Rozejrzyjmy się dookoła

Zwątpiłam z kretesem we własne powołanie. Nie mam podstawowego atrybutu nauczyciela - konformizmu. Nie umiem siedzieć cicho i merdać ogonem do przechadzającej się dufnie dyrekcji. Nie zamierzam też wyuczać się bezradności, bo podobno od tego łapie się depresję. Nauczycielstwu mówię ,nie". Nie pasuję i mi nie pasuje. ,Kto zwariował: Ja czy świat?" - dręczę się dylematem z Szekspira. Usiłuję wybadać, jak rzecz ma się u innych. Rozglądam się po pokoju nauczycielskim, nasłuchuję wieści, wdaję się w rozmowy i poznaję "ciało".

Ciało owo nie jest już pierwszej młodości. Najwięcej nauczycieli reprezentuje wiek okołoemerycki. Nie brakuje też emerytów zatrudnionych na pełen etat, naturalnie dobrych przyjaciół dyrekcji. Jak twierdzą psychologowie, sześćdziesiątka rzadko bywa synonimem entuzjazmu, ścigania nowości i elastycznego myślenia. To czas upodobania do status quo i podatności na silne przywództwo. Z dziesiątków ludzi zatrudnionych w szkole tych, którzy są bliscy trzydziestki lub czterdziestki, można zliczyć na palcach.

Podobnie zaburzona jest proporcja płci - niemal nie ma tu mężczyzn. Oświata to dominium starszych pań o tubalnych głosach i starganych nerwach.

Udaję się po pociechę do młodej koleżanki - biolożki. Ładna, uśmiechnięta i uczy. Widocznie powołanie istnieje. Zagaduję, wyciągam na zwierzenia. Prawda nie jest prosta. Ania ma lat trzydzieści parę i pochodzi z małego miasteczka. Jest sama. Zależy jej na stabilnej pracy w Warszawie. Chce czuć, że nie grozi jej powrót na prowincję, do plotek i marazmu. Jest oddana szkole z rozsądku, nie z miłości. Odeszłaby, gdyby tylko zaoferowano jej coś równie pewnego, ale spokojniejszego i bardziej intratnego.

Podobnie rozczarowuje mnie kolega informatyk, który właśnie załatwia sobie pracę w firmie, oraz kolega matematyk zatykający szkołą lukę zawodową, w jakiej znalazł się po rozpadzie swego zakładu pracy. Dwie sympatyczne nauczycielki, mamy małych dzieci, przyznają wprost, że są w tym zawodzie, bo nie ma żadnej innej pełnoetatowej pracy, w której spędza się zaledwie 18 godzin tygodniowo i ma się trzy miesiące płatnego urlopu.

Jestem młoda, nie mam dzieci, mieszkam w stolicy i żując bułkę w pokoju nauczycielskim, próbuję odpowiedzieć sobie na pytanie: co ja tutaj robię?

W sukurs przychodzi mi uroczysta rada pedagogiczna. Nagrodą pieniężną i odznaką zasłużonego pracownika oświaty wyróżniony zostaje siwowłosy nauczyciel techniki. Może to jest powołany? - myślę i podpytuję ulubioną klasę, kto zacz. Słyszę zwięzłą odpowiedź: - To dureń.

Dlaczego? Podsłuchuje pod drzwiami i donosi dyrektorce. Jego lekcje to żałosna parodia. Dyktuje godzinami bzdurne teksty, co prowokuje, by wejść na katedrę i głośno zaśpiewać głupią piosenkę. Albo przyszpilić mu do płaszcza fotografię z "Playboya". Tyle chłopcy. A dziewczęta? Pierwszoklasistki przytaczają mi kilka sprośnych aluzji staruszka do kwestii ich dziewiczej cnoty. Robi mi się niedobrze. Czy mam donieść dyrektorce na jej pupila? Czy dolać dziadkowi bromu do herbaty?

Pomna, że bagna nie należy ruszać, póki samo nie eksploduje, dochodzę tylko, skąd się wzięła wspomniana nagroda. Odkrywam, że dziadzio premię dostał dokładnie za to, za co chciałam go postponować: epatuje swą seksualnością na prawo i lewo. Czołową jego zdobyczą jest pewna ważna działaczka związkowa. Czymże wobec jej delikatnego ego jest uraza nagabywanej pierwszoklasistki? I jak śmiałaby bezczelna stażystka wywlekać na światło dzienne niemoralne szkolne obrazki? To wstyd domowy, to żenada - niech się wstydzi, kto wygada!

Styczeń-luty. Kto jest największą gorszycielką

Podpadam po raz pierwszy. Niewinnie. Obarczona rolą nadzorczyni na szkolnej dyskotece niebacznie przywdziewam swobodny strój. Mam lat 25, a nie 125, więc nie widzę nic zdrożnego w spódnicy przed kolano i bluzce o odkrytych ramionach. Lubię tańczyć, więc mam na wszystko oko i przy okazji się bawię. Nie zawsze sama, ale zawsze w przyzwoitym stylu. W życiu pozaszkolnym planuję właśnie ślub z ukochanym mężczyzną. Nagle zostaję gwałtownie odciągnięta do kantorka. O co chodzi? Otóż nie wolno tańczyć i śmiać się z uczniami.

- Trzeba się szanować! - strofuje mnie leciwa historyczka. Spuszczam nos na kwintę i do końca imprezy tkwię w kantorku. Ale szkolna plotka jest szybka jak wiatr. Gorszycielka! O tempora, o mores! Szkolna plotka jest także jak miecz obosieczny. Wkrótce dowiaduję się, że pani od historii, największa pogromczyni mej niemoralności, przed laty wyszła za mąż właśnie za jednego ze swych uczniów, a powodem była ciąża panny młodej.

Po raz drugi podpadam chyba gorzej, bo chodzi o kradzież. Z pracowni lubieżnego beneficjenta kuratoryjnej nagrody zginął bezcenny komplet slajdów części maszyn. Podejrzenie padło na rozpasaną młódź. Komisja złożona z dyrektorki, poszkodowanego oraz grona przybocznych podjęła dochodzenie. Ponieważ rozmawianie męczy, z miejsca zaaresztowano podejrzanych i przeszukano im teczki. Ku memu zdumieniu i ja znalazłam się w gronie wyjętych spod prawa. Zostałam uwięziona z chłopcami i poddana rewizji.

Przeszukanie niczego nie wykazało, zwrócono nam wolność oraz plecaki - ale czy zwrócono nam honor i szacunek? Nikt nas nie przeprosił. Naburmuszona komisja wycofała się bez żenady, być może nawet zadowolona, że sprowadziła do parteru niepokorną stażystkę. Jeśli jednak ktoś liczył, że poniżając mnie na oczach uczniów, sprawi, że oni przestaną mnie szanować - mylił się. 15-latkowie okazali się dojrzalsi niż mamuty edukacji.

Nigdy nie zapomnę ich wielkości, kiedy zaczęli mnie rozśmieszać i obracać całe zdarzenie w parodię, którą rzeczywiście było. Jak myślicie, po co polonistce slajdy maszyn? Bo to jest młoda polonistka, co zgorszenie sieje! Taka to sobie wieczorem puszcza te slajdy niczym hard porno! Widzi korbę od imadła - musi wypić coś zimnego! Ich fantazja biegła tradycyjną ścieżką, lecz nie zabiegła za daleko, co warto docenić. Szacunek i lojalność okazały się ważniejsze niż hormony i zły przykład. Ale jak długo takie cuda mogą się zdarzać? Jak może uczeń szanować nauczyciela, kiedy jego przełożeni otwarcie go poniżają? Nauczycielu, uszanuj się sam: rzuć dziennikiem i uciekaj.

Marzec-kwiecień. Robię porządki. Porządek robią ze mną

Szkolny pedagog to instytucja stworzona dla skomplikowanych sytuacji wychowawczych. Tam posyłam ucznia obrażalskiego i ucznia furiata. Uważam, że w życiu tych chłopców dzieje się coś złego, co przeszkadza im normalnie funkcjonować. Może powinni porozmawiać z psychologiem? Może nie tylko oni, lecz także rodzice? Dostaję wezwanie do dyrektorki. Znów podpadłam! Podobno nie radzę sobie z uczniami. Jak śmiałam fatygować panią pedagog? Powinnam raczej zadbać o ciszę na moich lekcjach. Niedawno słychać było głośną awanturę!
- Tak, to był sąd nad Antygoną. Dziewczyny się przekrzykiwały, bo były przejęte.
- Nieważne, czy były przejęte, ważne, żeby było cicho! - kwituje sprawę dyrektorka, także niegdyś polonistka, i dodaje: - I proszę nie stawiać takich wysokich ocen. Więcej się uczą, kiedy nie wiedzą, czy dostaną promocję!

Tu niemal wszyscy są zagrożeni. Zagrożenie zdaniem grona to jedyny stan stymulujący do nauki. Żadne tam premiowania, rozróżniania, nagradzaniaÉ Pała za pałą, a na koniec semestru i tak naciągamy, najgorszym na mierny - bo przecież zależy nam, żeby uczniowie zdawali i żeby szkoła miała dobrą opinię. I rzeczywiście, coś w tym jest. Kto na moim polskim złapie trójkę, a potem czwórkę - nagle dziwnie przestaje się uczyć. No tak, przecież z innych przedmiotów ma same pały i musi ratować tyłek, a nie ambitnie gonić piątkę!

Piątka jest tu widziana równie źle jak ożywiona lekcja i ambicje wychowawcze. Żadnych fantazji i eksperymentów. Trzeba zejść na ziemię i mieć na względzie fakty. A one są na przykład takie, że nietykalna pedagog to żona ważnego urzędnika. Dlatego nie należy zakłócać jej homeostazy prośbą o odwiedzenie domu chłopaka z problemami. Odpowie z oburzeniem, że po takich dzielnicach nie zwykła chadzać i nie obchodzi jej ta sprawa. Nie zadzwoni również do wychowawców domu dziecka, gdzie mieszka inny dzieciak - kiedyś dobry uczeń, teraz od miesiąca na wagarach. Po co się męczyć?

Maj-czerwiec itd. Narzędnik: Dobrymi chęciami

Z wolna sposobię się do złożenia wymówienia. Zdaniem dyrektorki obniżam poziom szkoły. Sama czuję coś podobnego, ale w odwrotnej wersji: szkoła obniża mój poziom. Coraz częściej po pracy, zamiast poćwiczyć albo czytać książkę, włączam durną telenowelę i gapię się jak sroka w telewizor, który mogę opanować jednym ruchem pilota. Staram się trzymać fason i realizuję program. Zrobię do końca to, czego się podjęłam.

Po drodze do wolności zahaczam jeszcze o problem celowego gnębienia na ustnej maturze nielubianej abiturientki, oblewanie uczniów starannych, acz niezdolnych, i promowanie takich, którzy zagościli na lekcjach zaledwie kilka razy. Cud to i interwencja boska czy ludzka rzecz poparta pokątnie przekazanym argumentem? Sama już nie wiem i nie dociekam.

Moją klasę ma przejąć nietypowy nauczyciel. Dyrekcja go nie lubi, uczniowie się boją. Rubaszny, głośny, konfliktowy - nie budzi szybkiej sympatii. Ale ja wiem, że moje dzieciaki lepiej trafić nie mogły. Bo właśnie ten awanturnik bez szumu i autoreklamy wyręczył gnuśną pedagog i zajął się sprawą chłopaka z domu dziecka. Sprowadził go do szkoły, choć ten nie był nawet jego uczniem.

Gorszyciel o podejrzanie rumianym obliczu organizuje też za darmo rajdy, gdy inni biorą pieniądze za prowadzenie nieistniejących kółek brydżowych. Szkolny Wyatt Earp wymierza sprawiedliwość w mieście bezprawia i budzi głównie respekt - sympatia przychodzi z czasem. I coś mi mówi, że tak ma być. Przynajmniej w takiej szkole. Facet jest tu na miejscu. Pewnie nie dywaguje: ,Co ja tutaj robię?", ale po prostu robi, co trzeba. Podejrzewam zatem, że na finiszu objawił mi się Powołany. Ostatni ze wszystkich, których bym o to posądzała. Tylko czy przetrwa?

Mogłam być gorszycielką tak samo jak on. Nawet się nieźle zapowiadałam. Ale nie jestem kowbojką. Nie lubię zapachu rodeo. Nie jestem z socrealistycznego kryminału, by cierpieć za skradzione części maszyn. Lubię koronkowe formy poezji barokowej. Szkolna stajnia to robota dla Augiasza, nie dla zwiewnej Melpomeny. Rubaszny gorszyciel przeszedł ciężki zawał - ja się do tego nie kwapię.

A tym bardziej do tej drugiej rzeczy. Bo zdradzono nam na polonistyce starannie skrywaną tajemnicę wywracającą wspak narodową mitologię posłanniczą. Otóż w pierwszej wersji opowiadania Stefana Żeromskiego niejaka Stanisława Bozowska, znana powszechnie jako Siłaczka i prezentowana pod szyldem "Nauczyciel z powołania", wcale nie zmarła na tyfus. Ona popełniła samobójstwo. Tym samym pierwotny charakter powiastki absolutnie nie zachęcał młodych do niesienia kaganka oświaty via bagna Obrzydłówka. To było raczej memento, życzliwa przestroga! I co z tym zrobić? Zmilczeć i utopić w stawie? Bo jakoś wstyd, a nawet smutno ujawnić: Siłaczka nie wytrzymała!

Hela Biernacka

( Przekrój )
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katkaras.opx.pl