ďťż

Mefisto...diabeł czy anioł?

Za miesiąc zapłonie w Vancouver znicz zimowych igrzysk. Polski Komitet Olimpijski (PKOl) ma nadzieję, że będzie to najlepszy występ polskich zawodników w historii ich rywalizacji.

- 12 lutego rozpoczną się zimowe igrzyska. To nie tylko święto sportu, ale także wyzwanie logistyczne. Czy wszyscy polscy olimpijczycy dotrą na miejsce jednym samolotem?

Adam Krzesiński (sekretarz generalny PKOl): Zostawiliśmy decyzję o wylocie zawodnikom i przede wszystkim szkoleniowcom, czyli tym, którzy odpowiadają za wynik sportowy. Nie chcieliśmy narzucać konkretnego terminu. Jest to zupełnie inna strefa czasowa, dziewięć godzin różnicy, a każdy inaczej to znosi. Stwierdziliśmy zatem, że bezpośredni opiekunowie wiedzą najlepiej, jak zawodnik reaguje na takie zmiany. Wszystkie grupy polecą tak, jak sobie zaplanował sztab szkoleniowy i my w to nie ingerowaliśmy. W związku z tym nie ma wspólnego wyjazdu całej reprezentacji do Kanady.

- Kiedy zatem dotrą pierwsi Polacy do Vancouver?

A.K.: Niektórzy lecą znacznie wcześniej. Wezmą tam jeszcze udział w ostatnich zawodach, czy zgrupowaniach. Pierwsze grupy udadzą się już w połowie stycznia. Do wioski olimpijskiej wjeżdżają natomiast najwcześniej 4 lutego, tego dnia bowiem zostanie ona otwarta.

- Jak dostarczony zostanie sprzęt dla zawodników? Jak przewozi się na przykład bobslej?

A.K.: Zawodnicy mają w tej kwestii już doświadczenie. Wyjeżdżali na zawody Pucharu Świata i z bagażem podręcznym na pewno nie będzie problemu. Jeśli będzie jakiś nadbagaż to my pokrywamy koszty. Jeśli chodzi o sprzęt, taki jak na przykład bobsleje, zajmuje się tym międzynarodowa federacja danej dyscypliny. Ona organizuje dla całego kontynentu wspólny przewóz ciężkiego sprzętu.

- Czy Polski Komitet Olimpijski narzuca jakieś limity bagażowe?

A.K.: Absolutnie nie. Zawodnicy i trenerzy wiedzą jaki sprzęt potrzebują, my nie jesteśmy fachowcami. Jesteśmy po to, by pomagać. Nie ma takiego ograniczenia z naszej strony. Biorą to, co jest niezbędne i potrzebne.

- Czy w polskiej misji medycznej znalazło się miejsce dla psychologa?

A.K.: W tej chwili taka decyzja nie została jeszcze podjęta. To zależy od potrzeb sportowców. Opieką medyczną zajmuje się dr Hubert Krysztofiak. W Pekinie to on podejmował decyzje jacy masażyści i lekarze są potrzebni. Jeśli zawodnicy dadzą nam sygnał, że potrzebują psychologa, to z pewnością znajdzie się dla niego miejsce. Nie chcemy jednak niczego robić na siłę.

- Ile osób będzie liczyła misja organizacyjno-techniczna?

A.K.: Będzie to pięć osób - trzy będą na co dzień w wiosce w Vancouver, dwie w Whistler. Chcemy, by trenerzy i zawodnicy nie musieli się o nic martwić. Szef misji Kazimierz Kowalczyk, który jest jednocześnie prezesem Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego, będzie mieszkał w Vancouver.

- Oprócz nich każdy zawodnik ma swój sztab. Jak to wygląda proporcjonalnie? Ilu będzie zawodników, a ile osób tzw. towarzyszących?

A.K.: Pod hasłem osoby towarzyszące rozumiem ludzi, którzy są niezbędni zawodnikowi do startu. Na przykład Justyna Kowalczyk musi mieć siedem osób i musimy jej to zapewnić. Jest to trener Aleksander Wierietielny, są to dwaj serwismeni, osoby, które rozbiegają narty przed startem, lekarz, masażysta. Stąd tak duża grupa, ale tego wymaga sukces i nie podlega dyskusji. Generalna zasada jest taka, że osób towarzyszących jest tylu ilu zawodników.

- Czy te osoby mogą się wymieniać?

A.K.: Jest to dopuszczalne. To jest związane z programem igrzysk. Akurat w Vancouver tak się składa, że chyba tylko w jednym przypadku jest to możliwe. Przy okazji Pekinu zrobiliśmy wiele takich wymian i myślę, że nie było grupy, która nie byłaby zadowolona. Wszyscy mieli zapewnione to, co trzeba. Zrobimy wszystko, by w Kanadzie było podobnie.

- Jeżeli zawodnik zakończy swoje starty w początkowej fazie igrzysk, czy mimo wszystko może zostać do końca?

A.K.: Sam byłem zawodnikiem i trzykrotnie byłem na igrzyskach olimpijskich. Pamiętam, że źle się z tym czułem, jak dwa dni po starcie kazano mi wyjeżdżać. Ma się wówczas uczucie "zrobiłeś, co do ciebie należało, dziękujemy, do widzenia". Igrzyska to jednak święto sportu i to duże przeżycie dla każdego zawodnika, szczególnie debiutanta. Mocno naciskałem w związku z tym, żeby każdy miał możliwość pozostania aż do końca. Kierownictwo PKOl zgadza się w tej kwestii ze mną. Sportowiec musi poczuć, że był na tych najważniejszych zawodach, a to procentuje na przyszłość i na ewentualny następny start w igrzyskach. Czasami bywa, że do startu zawodnik jest tak skoncentrowany, że nie łapie i nie odczuwa tego, co się wokół niego dzieje. Dopiero później jest w stanie odczuć tę atmosferę wioski olimpijskiej, igrzysk. Niech zawodnicy łapią doświadczenie, ale oczywiście nie narzucamy także nikomu udziału do końca. Jeżeli chcą opuścić Vancouver wcześniej, mają taką możliwość. Czasami jest to podyktowane kalendarzem startowym.

- Nagroda za złoto olimpijskie wynosi 250 tysięcy złotych, za srebro 150, a za brąz 100 tysięcy. Na ile medali finansowo jest przygotowany PKOl?

A.K.: Na każdą ilość. Nie ma z tym problemu. Nie będzie dramatu jak zdobędziemy dziesięć medali. Poradzimy sobie. Będziemy nawet szczęśliwi, ale szanse trzeba realnie oceniać. Po tyle krążków nie sięgniemy, ale liczymy na to, że będą to najlepsze zimowe igrzyska olimpijskie w historii polskiego sportu.

- W poprzednich igrzyskach w Turynie zdarzyło się tak, że nie wszyscy zawodnicy dostali pasujące na nich stroje.

A.K.: Taka sytuacja się nie powtórzy. Wówczas sprawy organizacyjne w PKOl były inaczej poukładane i za logistykę olimpijską, m.in. za stroje, odpowiadała Polska Fundacja Olimpijska i to było poza naszą kontrolą. Ta sprawa jest nam znana i dotyczyła spodni wyjściowych, których zawodnicy użyli na ceremonię ślubowania. W tym roku sprzęt jest produkowany przez firmę "4F", która przygotowuje cały komplet ubrań, biorąc od zawodników wymiary, specyfikę poszczególnych dyscyplin. Myślę, że reprezentacja będzie zadowolona.

- Jak będzie wyglądała sprawa żywieniowa? Czy jedzie z ekipą kucharz?

A.K.: Nie. Na terenie wioski olimpijskiej jest kilka stołówek i żywią się tam wszyscy. Nigdy nie mieliśmy sytuacji, by ktoś zgłosił potrzebę, aby był kucharz. Również Justyna Kowalczyk, która w Turynie mieszkała poza wioską, tutaj zgłosiła ochotę bycia członkiem reprezentacji w pełnym wymiarze. Stołówki są przygotowane na karmienie ludzi z całego świata, różnych kultur, religii. Kuchnie są różnorodne i każdy znajdzie coś dla siebie.

- Jakie czekają nas igrzyska w Kanadzie?

A.K.: Na pewno bardzo dobrze zorganizowane. To widać po naszych kontaktach roboczych w ciągu ostatnich kilku lat przygotowań. Odbędą one pod hasłem ekologicznym, ochrony przyrody z etniczną ludnością w tle.

- Z jakim uczuciem PKOl czeka na rozpoczęcie igrzysk?

A.K.: Z optymizmem. Justyna Kowalczyk bardzo nam zwiększa apetyt na sukcesy, szczególnie po triumfie w Tour de Ski. Liczymy na medale, ale przede wszystkim chcemy, by każdy polski zawodnik wrócił do kraju z poczuciem, że zrobił maksymalnie dużo, a nawet wszystko, co mógł. Różne to będą zapewne wyniki. Dla jednych będzie to medal, dla innych 15. lokata. Jeśli trenerzy dobrze przygotują zawodników i będą oni w życiowej formie to chcielibyśmy, by właśnie w tym najważniejszym starcie, bili swoje rekordy życiowe. Takie mamy oczekiwania, ale na pewno nie stawiamy celów medalowych, nie określamy konkretnych miejsc. To jest sport i nie wszystko można wymierzyć, czy wyliczyć. Różne czynniki wpływają na wynik, ale chcemy, by wszyscy mieli poczucie dobrze wypełnionej pracy.

- Czy liczycie na wsparcie kibiców na miejscu?

A.K.: Tak, oczywiście. W Vancouver i okolicach mieszka dosyć spora Polonia. Mieliśmy okazję spotkać się z ich przedstawicielami. Z kraju też się trochę fanów wybiera. Myślę, że nasi reprezentanci będą mieli mocne wsparcie i mogą liczyć na ich pomoc. Jak będzie na trasach czy w halach nie wiadomo, bo jest trochę problemów z biletami. Zawsze chętnych do obejrzenia jest dużo więcej, niż miejsc. Myślę jednak, że nasi rodacy świetnie sobie z tym poradzą i przeskakują te trudności, co było widać i w Turynie i później w Pekinie. Jak zwykle wybiera się do Kanady mocna grupa kibiców z Klubu Olimpijczyka Racot pod szefostwem niezastąpionego posła na Sejm Wojciecha Ziemniaka. Oni są zawsze dobrze zorganizowani i wiedzą jak kibicować.

- Z czym są w tej chwili największe jeszcze problemy?

A.K.: Najtrudniejsza jest sprawa podziału osób towarzyszących. Chcemy, by wszyscy byli zadowoleni i mieli zapewnione to, czego potrzebują. W czwartek mamy w tej sprawie spotkanie z przedstawicielami ministerstwa sportu i turystyki. Chcemy dokonać podziału i poinformować związki. Poza tym nie ma żadnych problemów, wszystko przebiega zgodnie z harmonogramem.

Rozmawiała Marta Pietrewicz
INTERIA.PL/PAP
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katkaras.opx.pl