ďťż

Mefisto...diabeł czy anioł?

Dla Beaty Tyszkiewicz największym skarbem są ludzie. Właśnie im poświęciła swoją najnowszą książkę „Kocha, lubi i żartuje...”. „Gali” zdradza, kto w jej życiu jest najważniejszy, dlaczego w ciąży nosiła habit i kiedy zostanie babcią.



Jest nie tylko kultową aktorką i superjurorem tańczących gwiazd w telewizyjnym show. Pisze ciekawe felietony, wydaje - czytane - książki. W poprzedniej opisała własne życie i swoją arystokratyczną rodzinę. W najnowszej, „Kocha, lubi i żartuje...”, zajmuje się dziwnymi historiami zwykłych ludzi. Ma celne pióro i poczucie humoru.

GALA: Po lekturze pani nowej książki dochodzę do wniosku, że... kolekcjonuje pani ludzi.

BEATA TYSZKIEWICZ: Wie pan, to całe moje bogactwo. Ludzie, których spotykam, ludzie przypadkowi i ci, którzy zostają na dłużej. Mnie interesują ciekawe postacie.

GALA: Nawet kloszardzi?

B.T.: Uwielbiam ich. Zawsze do mnie lgną typowe menele. Moja młodsza córka mówi, że krępuje się ze mną chodzić, bo na ulicy zawsze podejdą. Pytają, czy popilnować samochodu. Pewnego razu zgodziłam się i uprzedziłam, że nie mam dwu kołpaków na kołach. Powiedziałam to, żeby wiedzieli, że nie będę miała pretensji, gdy wrócę. Wracam... a kołpaki są!

GALA: Bardzo literackie.

B.T.: Zaraz mi ukradziono, bo były firmowe, poszły dalej. To rozwiało moje wyrzuty sumienia.

GALA: Co panią ciągnie do takich ludzi?

B.T.: Widzę w nich człowieczeństwo. Ich opowieści są niesamowite. Niektórych rozpoznaję: „O - mówię - przez zimę w ogóle pana nie widziałam”. „Zimą siedzimy w kryminale” - słyszę. A mówi to tak, jakby pojechał do Cannes.

GALA: Półtora roku spędziła pani w Indiach, kręcąc film. Tam pewnie widziała pani dużo oryginałów?

B.T.: Pół roku jest trudne, zanim człowiek przyzwyczai się do widoku skrajnej nędzy. Trędowaci, którzy wyciągają ręce po drobniaki, a jak pan nie da, drapią do krwi. Potem zaczynamy, na tyle, na ile pozwala nam nasza wrażliwość, widzieć coś pięknego.

GALA: Moi znajomi wyjeżdżają do Indii, poszukując głębszego sensu. Można tam coś znaleźć?

B.T.: Mnie Indie poraziły. Po raz pierwszy poczułam tam, że należę do człowieczeństwa. W Benares pamiętam schody nad Gangesem. Stał na nich wysoki starzec, nagi. Włosy miał siwe, zebrane w kok, długą brodę, ciało ozdobione religijnymi malunkami. Modlił się, mył w rzece. Był niezwykle piękny, jego nagość była harmonijna, wspaniała. Obok kąpały się dzieci, palono zwłoki, a te, których nie dopalono, wrzucano do Gangesu. Zapamiętałam też widok pod Bombajem dwóch tysięcy kobiet piorących w zimnej wodzie sari. To niezwykłe, że można ubrać się w kawałek materiału. Jest to naturalne i piękne. Gdy wracałam z Indii, wylądowałam w Paryżu. Europejki pozapinane na guziki, z torebeczkami wydały mi się sztuczne i śmieszne. Jak lalki.

GALA: Przez te półtora roku nakręciła tam pani tylko kilkanaście scen. Jak można tak wolno robić film?

B.T.: Tam czas nie istnieje. Inna mentalność. Jedyny punktualny człowiek, jakiego spotkałam w Indiach, był moim kierowcą. Byłam zdziwiona, że zawsze jest na czas, okazało się, że... mieszka w samochodzie, który był do mojej dyspozycji. Pochodził z Pendżabu, oddalonego o 900 kilometrów od Bombaju, więc nie odwiedzał rodziny. Ale po roku powiedział mi, że należy mu się prezent, bo jego żona urodziła dziecko. „Ale jak to możliwe?” - chciałam wiedzieć. Okazało się, że w Indiach jest powszechnie przyjęte, że gdy mąż wyjeżdża za pracą, jego brat ma obowiązek współżyć z pozostawioną żoną i opiekować się nią. To naprawdę inna kultura, mają tam szalenie uregulowane zasady. Pobyt w Indiach nauczył mnie cierpliwości.

GALA: Ponoć jest pani tak spokojna, że nigdy nie podnosi głosu?

B.T.: Moja mama powiedziała mi mądre zdanie: „Nie przebywaj nigdy z ludźmi, którzy wyzwalają twoją agresję”. To wielka mądrość. A gdy już się zdarzy, że ktoś wybuchnie, wtedy trzeba spokojnie: „rozważę”, „może masz rację”.

GALA: Czy to prawda, że nie ma pani zwyczaju robić oszczędności, odkładać na „czarną godzinę”?

B.T.: Nigdy nie udało mi się oszczędzać. Taki charakter. Co mam, wydaję, korzystają na tym moje córki. Moim motorem życia są moje dzieci. Młodsza mieszka w Szwajcarii, lada chwila spodziewa się synka. Tym żyję. Czego mi więcej potrzeba?

GALA: Los przynosi, odpukać, nieprzewidziane okoliczności, warto mieć coś na koncie.

B.T.: Proszę pana, moi rodzice byli bardzo zamożni przed wojną. I co z tego? Przyszła wojna i wszystko się skończyło. My z bratem wychowaliśmy się w bardzo skromnych warunkach, żeby nie powiedzieć biednie. Nie można liczyć na majątek. Od przybytku głowa boli.

GALA: Pani ma za dużo?

B.T.: Mam za dużo, bo nie wyrzucam. Wszystko gromadzę. Córka prosiła: „Mamo, trzymasz stare torebki, wyrzuć”. A ja nic. Ale była jakaś aukcja charytatywna, na której wylicytowano moją znoszoną torebkę za 3 tysiące 600 złotych. Od tamtej pory córka zmieniła zdanie, pozwala mi trzymać stare rzeczy.

GALA: Listy?

B.T.: Mam sporo listów od Andrzeja Wajdy, Kazimierza Brandysa, Jarosława Iwaszkiewicza. Poprosiłam o ich przepisanie, bo to część mojej historii, część historii mojej rodziny. Mam wszystko, co napisała moja matka, każdą karteczkę. Chcę to zachować dla moich córek, dowody minionego czasu. Jak ta kartka, którą dostałam od matki, gdy miałam 15 lat. Pisze, że wysłała mi paczuszkę do Szymanowa - a dostawałam bardzo skromne paczuszki, bo nie miała wiele - i przez pomyłkę wsadziła mi sześć surowych jajek. Przeprasza, bo wyobraża sobie, w jakim stanie doszła paczka. A ja wyobrażam sobie, na jakim zakręcie życiowym była, skoro popełniła taką pomyłkę.

GALA: Wspomina pani jej zasady życiowe?

B.T.: Powtarzała, że jedną z najważniejszych rzeczy w życiu jest, żeby nie przechodzić obojętnie obok szansy.

GALA: Pani dostrzega szanse?

B.T.: Mnie życie strasznie rozpuściło. Powtarzam swoim dzieciom: „Nie wzorujcie się na mnie, bo mi psim swędem udaje się żyć życiem pchły szachrajki”. Całe życie skakałam na ekranie. A nie miałam przyjaciela producenta czy reżysera.

GALA: Jak to?

B.T.: Grałam w filmach Andrzeja Wajdy, ale tylko to, co naprawdę było dla mnie. Zagrałam epizod w „Samsonie”, ale wtedy właściwie go nie znałam. Wystąpiłam w „Popiołach”, ale nawet nie wiem, czy chciał, abym wtedy zagrała. To była decyzja producenta. Przy „Wszystko na sprzedaż” pracowaliśmy razem nad projektem.

GALA: Życie udane nad podziw, dlaczego córki mają się nie wzorować?

B.T.: One mają znaczenie trudniej. To odwieczny problem dzieci znanych rodziców. Karolina jest bardzo uzdolniona do filmu i niezwykle fotogeniczna, ale gdzieś w głębi serca uważa, że film to mama. Nie odrzuca propozycji, zagrała u Zanussiego, ale to są towarzyskie spotkania. Nie traktuje tego na poważnie, a szkoda.

GALA: A pani traktuje poważnie?

B.T.: Moje życie podzielone jest na filmy. Wiem, po którym filmie urodziła się każda z moich córek. Zrobiłam „Lalkę” u Hasa i urodziłam Karolinę. Gdy byłam w ciąży z Wiktorią, grałam w „Sowizdrzale świętokrzyskim” u Kluby. Grałam zakonnicę i było widać, że jestem w ciąży. Pamiętam, że oburzeni statyści protestowali, dla nich to była profanacja. Nosiłam habit, jak matka mojego ojca.

GALA: Matka pani ojca była zakonnicą?!

B.T.: Żyła normalnie w rodzinie, wychowała dwóch synów, ale przyszła wojna i zburzyła jej świat. Niemcy rozstrzelali jej męża. Po wojnie postanowiła wstąpić do zakonu franciszkanek.

GALA: Ważne spotkania z ludźmi w pani życiu na pewno łączą się z kinem?

B.T.: To prawda. W ogóle nie oglądam siebie, nie mam kaset ze swoimi filmami. Dla mnie film to nie to, co widać na ekranie, tylko spotkania z ludźmi. Proszę sobie wyobrazić, że gramy „Wielką miłość Balzaka”, w scenariuszu jest piękna miłosna scena w paryskiej oranżerii. A jak ją nakręciliśmy? W korytarzu wytwórni filmowej w Łodzi, z palmą przytarganą z gabinetu dyrektora. Tuż przed sceną osoba odpowiedzialna za kostiumy mówi do mnie: „Wiesz, możesz włożyć tylko górę i halkę”. I tak powstała romantyczna schadzka. Wyobraźnia aktora jest znacznie bogatsza niż to, co się potem ukazuje. Tu pana obetną, tam coś wyleci. Natomiast spotkania z ludźmi, którzy to robią, są solą mojego zawodu. Has, Żuławski, Zanussi - to wyjątkowe osobowości, naprawdę warto otrzeć się o nich w życiu.

GALA: Najważniejszy mężczyzna pani życia?

B.T.: Mam wymienić tylko jednego? Toż inni się obrażą. A tak serio, nie zwykłam o tym mówić. Każde małżeństwo czegoś uczy. Choć z drugiej strony nie przeceniałabym roli mężczyzn jako nauczycieli w moim życiu.

GALA: Ostatnio mówi się, że jest pani kobietą upadłą.

B.T.: Jestem, jestem. Po tym, jak niedawno wywaliłam się na gali Polsatu przed oczami telewidzów. Nie zauważyłam jednego schodka na scenie, było ciemno, a światła mnie oślepiły. Na szczęście, jak już leciałam, kamerzysta zszedł kamerą na zdziwioną twarz Piotra Machalicy. 15 sekund wcześniej powiedziałam Piotrowi, że zaraz się przewrócę. Gdy to się stało, nie wiedział, co się dzieje, czy to naprawdę. „Wykrakałaś” - powiedział do mnie potem. Na przeprosiny dostałam od Małgorzaty Żak z Polsatu ogromny bukiet czerwonych róż. Nic się nie stało.

GALA: Pani z zasady się nie skarży?

B.T.: A kogo to interesuje? Dlaczego ja mam zatruwać życie innym?

GALA: Czasem człowiek chce ponarzekać.

B.T.: Uważam, że nie trzeba. W tym jest nasza siła. Gdy zaczynamy się skarżyć, zaraz się rozklejamy. Miałam ciężko chorą matkę. Jak się nią zajmowałam, to ją wszystko bolało trzy razy bardziej, niż gdy opiekowała się nią zawodowa pielęgniarka. Bo przed obcą osobą chciała pokazać, jaka jest wytrzymała, a przede mną się rozklejała. „Mamo - mówiłam - to ja pójdę zarobić jakieś pieniądze i zapłacę pielęgniarce”. Gdy zaczynamy chorować, trzeba się zebrać w sobie.

GALA: Jak mnie boli, chcę się tym podzielić z bliską osobą.

B.T.: Bo mężczyźni to straszni hipochondrycy, wymagają troski i użalania się nad nimi.

GALA: A jak przychodzi do pani córka i się użala?

B.T.: Jak mówi: „Mamo, strasznie mnie boli kolano”, to jedziemy na Szaserów zrobić rezonans magnetyczny. Ale nie roztkliwiam się: „Biedne kolanko”. Gdy Wiktoria miała 20 lat, przyszła do mnie i powiedziała: „Wiesz co, chyba mam depresję”. Na to ja: „Poczekaj, muszę wyjść”. Wsiadłam w samochód, pojechałam do Kruka i kupiłam dwie bransoletki z białego złota. Wracam do córki i mówię: „Proszę”. Ona zdziwiona: „Co to jest, mamo, dlaczego?”. Tłumaczę: „Jeżeli będziesz czuła, że zbliża się depresja, to mnie uprzedź. Ja zaraz myk do Kruka i coś ci kupię”. Skończyły się depresje, jak ręką odjął.

GALA: Coś mi się tu nie podoba.

B.T.: Ja nie mam ochoty zajmować się depresją córki. Ludzie mówią, że trzeba rozmawiać. Jestem temu absolutnie przeciwna. Dlatego że, jak napisał Antoine de Saint-Exupéry w „Małym Księciu”, mowa jest źródłem nieporozumień. Człowiek zawsze powie jedno niefortunne zdanie albo o jedno zdanie za dużo.

GALA: Dobrze, że chociaż pisać pani lubi. Karolina została pani wydawcą?

B.T.: Zapytała: „Mamo, jak mogę ci pomóc?”, i tak powstało Wydawnictwo Klucz. Sama wymyśliłam nazwę.

GALA: Ilustracje wykonał stryj.

B.T.: Wykorzystałam reprodukcje pięknych obrazów Gabera Rechowicza, brata mojej matki. Wychowałam się na nich. Wuj jest niezwykle skromnym człowiekiem, nigdy nie zabiegał o wystawy, nie ma go w żadnej encyklopedii. Cieszył się niezmiernie, że wyszła książka, choć nie może jej zobaczyć, bo słabo widzi.

GALA: W „Kocha, lubi i żartuje...” pełno jest dziwnych historii, np. opowieść o Alicji, która wprowadza się do nieznajomego i popada w stan odrętwienia. To prawdziwa historia?

B.T.: Nie. Czasem kogoś poznam i wyobrażam sobie, co mogłoby się zdarzyć.

GALA: To dałem się nabrać. Myślałem, że pisze pani o żywych ludziach.

B.T.: Czy wyglądam na osobę, która zdradza intymności znajomych? Dostałam propozycję pisania co tydzień do „Dziennika”, o czym chcę. To mnie zmobilizowało do pisania krótkich opowiadań. Wszyscy jesteśmy zagonieni, nie mamy czasu, ja sama nie czytam powieści. Myślę, że taka krótka forma, literacki skrót, trafia w nasz czas.

Rozmawiał Roman Praszyński
Nr 3/2007, od 15 stycznia do 21 stycznia
(źródło: Gala)
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • katkaras.opx.pl